⛸️ Niemieckie Karabiny 2 Wojny Światowej
Od stycznia 1944 do marca 1945 roku powstało 487 tych czołgów. Tiger kosztował prawie 300 tysięcy marek. Za tę sumę niemieckie wojska pancerne mogły kupić aż trzy czołgi Panzer IV. Jeszcze gorszy od wysokiej ceny był jednak towarzyszący produkcji chaos.
Funkcjonariusze Krajowej Administracji Skarbowej z Białegostoku podczas kontroli przesyłek w oddziale jednej z firm kurierskich ujawnili 3 niemieckie karabiny maszynowe MG 34 (Maschinengewehr 34) pochodzące z okresu II wojny światowej. Zabytkowa broń miała trafić do Wielkiej Brytanii od nadawcy z Łotwy. Funkcjonariusze Podlaskiego Urzędu Celno-Skarbowego w Białymstoku podczas kontroli wykonywanej w oddziale jednej z firm kurierskich zainteresowali się paczką nadaną na Łotwie do odbiorcy w Wielkiej Brytanii, na której nie widniała żadna deklaracja dotycząca zawartości. Po otwarciu przesyłki okazało się, że w jej wnętrzu znajdują się 3 niemieckie karabiny maszynowe MG 34 używane na frontach II wojny światowej. Z uwagi na podejrzenie naruszenia przepisów ustawy o broni i amunicji w zakresie prawidłowości przesyłania i przewozu broni w sprawie zostało wszczęte postępowanie, do którego zostały zabezpieczone ujawnione karabiny. Aby wyjaśnić wszelkie okoliczności tego przypadku, podlaska KAS nawiąże również współpracę z łotewskimi służbami. Niewykluczone, że zabytkowa broń opuściła terytorium Łotwy nielegalnie. MG 34 (Maschinengewehr 34) był uniwersalnym, szybkostrzelnym karabinem maszynowym produkcji niemieckiej strzelającym pociskami kal. 7,92 mm, powstałym w latach 30. ubiegłego wieku. To podstawowa broń wsparcia w niemieckim Wehrmachcie, produkowana w kilku wariantach i używana także przez inne formacje oraz wojska pancerne, lotnictwo i marynarkę wojenną. Na szeroką skalę MG 34 był użytkowany przez niemiecką piechotę do 1943 roku, kiedy wyparł go jego następca – MG Izba Administracji Skarbowej w Białymstoku
W 1888 roku Friedrich Mannlicher stworzył magazynowy karabin 8 mm, który w tym samym roku został przetestowany i wprowadzony do użytku w Austro-Węgrzech. Był to pierwszy karabin Austro-Węgier "małego" kalibru na czarny proch. Karabiny tego typu służyły w Austro-Węgrzech do 1895 roku, kiedy to zostało
II Wojna Światowa rozpoczęła się 1 września 1939 roku o godzinie 4:45. Symbolem rozpoczęcia tego największego w dziejach świata konfliktu zbrojnego w umysłach Polaków są pierwsze wystrzały z niemieckiego pancernika "Schleswig-Holstein". Jednak działania wojenne rozpoczęły się praktycznie na całej długości granicy polsko-niemieckiej, a także od strony Słowacji - również agresora. Siłą Polskiego Żołnierza w 1939 roku było morale. Brakowało nam dobrego wyposażenia, ale tam, gdzie obrona była zaplanowana (np. pod Mławą, Wizną, Mokrą czy Węgierską Górką), dawaliśmy odpór znacznie przekraczający to, czego spodziewali się najeźdźcy. Choćby samo Westerplatte, zgodnie z niemieckimi planami miało bronić się przez 24 godziny. Nasi żołnierze wytrwali 7 dni walki z liczniejszymi siłami lepiej uzbrojonego wroga. Niestety, choć duch walki nie upada, amunicja się kiedyś kończy... Dla porównania w maju 1940 roku potężna, belgijska twierdza zbudowana w skałach na głębokości 25 metrów (to tyle ile ma 7-8 piętrowy budynek) broniona przez 800 żołnierzy poddała się po zaledwie 36 godzinach szturmu prowadzonego przez... 80 niemieckich spadochroniarzy. Bogusław Wołoszański w interesującym wywiadzie dla Newsweeka wspomina, że miał okazję rozmawiać z sierżantem z załogi tej twierdzy: Powiedział, że jak usłyszeli o śmierci pięciu kolegów, zażądali od dowódcy poddania się - mówi Wołoszański. To pokazuje, ile znaczy morale żołnierzy. Na wstępie warto jeszcze przypomnieć jedną istotną rzecz. Zarówno Niemcy, jak i komuniści już po wojnie zręcznie wykorzystywali propagandę do siania krzywdzących opinii o polskich żołnierzach. Z pewnością słyszeliście o rzekomych atakach polskich ułanów z szablami na czołgi. Nabrać się na tą bzdurę mogli tylko ci, którzy nie wiedzieli, jak naprawdę walczyli ułani. Konie stanowiły jedynie środek transportu żołnierzy, w bój ułani szli bez zwierząt. Jak piechota. Szarże ułańskie były rzadkością, jeżeli już to szarżowano tam, gdzie dawało to istotną przewagę taktyczną, a zgodzicie się, że trudno mówić o przewadze taktycznej ułana nad czołgiem. Zamiast tego ułani wykorzystywali armaty przeciwpancerne Boforsa, czy polski karabin p-panc. wz. 35 "Ur". Foto: Niemiecki konny zaprzęg holujący artylerię polową w galopie A propos koni - Niemcy również ich używali. W Kampanii Wrześniowej ich armia dysponowała ponad pół milionem koni. Jednak nazistowska, a potem sowiecka propaganda umniejszające wartość polskich żołnierzy okazały się na tyle skuteczne, że dziś w zachodniej historiografii próżno doszukiwać rozbudowanych monografii dotyczących Kampanii Wrześniowej. Wyjątkiem są dwa nazwiska: Norman Davies oraz Roger Moorhouse. Zainteresowanych bliżej tematyką polecam szczególnie książkę "Polska 1939" autorstwa drugiego z wymienionych historyków. Zacznijmy od kilku liczb zestawiających ilościowo uzbrojenie Polski i Niemiec we wrześniu 1939 roku: Lotnictwo - Polska: ok. 400 samolotów, Niemcy: ok. 2000 samolotów Artyleria - Polska: ok. 4500 jednostek, Niemcy: ok. 11000 jednostek Czołgi - Polska: ok. 600 czołgów, Niemcy: ok. 2800 czołgów Żołnierze - Polska: ok. 950 tysięcy, Niemcy: ok. 1,85 miliona W doktrynie Blitzkriegu bardzo istotną rolę odgrywa szybkość przemieszczania się, stąd tak istotna rola wojsk pancernych i zmechanizowanych, a także lotnictwa. Dlatego w naszym zestawieniu skupimy się na uzbrojeniu wykorzystywanym w tych rodzajach sił zbrojnych. Broń pancerna - III Rzesza W początkach II Wojny Światowej Niemcy wystawili do walki 2800 jednostek pancernych - blisko pięciokrotnie więcej pod względem liczebności niż to, czym wówczas dysponowała Polska. Oczywiście sama liczba to nie wszystko, istotne jest również to, jakiego typu broń została użyta. W początkach wojny Niemcy nie mieli jeszcze ani "Panter", ani słynnych "Tygrysów", a podstawę ich uzbrojenia pancernego stanowiły czołgi lekkie. Panzerkampfwagen I Foto: baku13 / wikimedia Panzerkampfwagen I Ausf. A znajdujący się w Deutches Panzermuseum w Munster PzKpfw I, bo tak określano w skrócie ten czołg, stanowił trzon sił pancernych III Rzeszy w czasie Kampanii Wrześniowej. Niemcy użyli w napadzie na Polskę 1445 sztuk tej broni w wersjach A (na powyższym zdjęciu) i B (co stanowiło ok. 40 proc. ogółu sił pancernych po stronie III Rzeszy). Czołg ten produkowany był jeszcze przed wojną w latach 1934-1937 (obie wersje). Masa czołgu wynosiła 5400 kg (wersja A) i 5900 kg (wersja B). Wersja A napędzana była słabym i - jak się okazało - dość awaryjnym silnikiem Krupp M305 o mocy 57 KM. W wersji B zastosowano lepszy i mocniejszy silnik Maybach NL38TR o mocy 100 KM. Obie odmiany PzKpfw I miały słabe opancerzenie. Pancerze tych czołgów stanowiły elementy stalowej blachy spawanej o grubości zaledwie od 6 do 13 mm. Podstawowe uzbrojenie obu wersji stanowiły dwa karabiny maszynowe MG13 kaliber 7,92 mm. Karabin ten był używany (jako broń samodzielna) jeszcze długo po wojnie, np. był dość popularny w partyzantce w Angoli w latach 80. XX wieku. Wracając do czołgu - jednostki te były stosunkowo łatwo niszczone przez polską broń przeciwpancerną ( armata przeciwpancerna wz. 36, czy karabin przeciwpancerny wz. 35). Ponadto PzKpf I mimo niewielkiej, jak na czołg masy, wykazywał tendencje do grzęźnięcia w błocie, co szczególnie widoczne było w bitwie nad Bzurą. Podczas walk Niemcy stracili 89 tych maszyn. W 1942 roku Niemcy całkowicie wycofali ten model z użycia w swoich siłach zbrojnych. Panzerkampfwagen II Foto: Matthias Holländer / wikimedia Panzerkampfwagen II Ausf. C w Musée des Blindés, Saumur Kolejny czołg w siłach pancernych III Rzeszy, które wzięły udział w Kampanii Wrześniowej. Jednostka o masie 9,5 tony stanowiła drugą - obok PzKpfw I - najliczniej występującą w walkach w Polsce bronią pancerną. Również ten czołg miał cienki (15 mm) pancerz, co czyniło go podatnym na ostrzał ówczesnej polskiej broni. Na przykład karabin przeciwpancerny wz. 35 kalibru 7,92 mm był w stanie przebić pancerz PzKpfw II z odległości 300 metrów. Podstawowym uzbrojeniem tego czołgu była armata KwK 30 L/55 lub KwK 38 L/55 - obie kalibru 20 mm. Uzbrojenie uzupełniające to karabin maszynowy MG 34 kal. 7,92 mm. Panzerkampfwagen III Foto: Fat yankey / wikimedia Czołg PzKpfw III Ausf. H w Musée des Blindés, Saumur Czołg średni III Rzeszy, użyty w Kampanii Wrześniowej w bardzo ograniczonej ilości. Czasie ataku na nasz kraj Niemcy użyli pierwszych, słabo opancerzonych wersji (grubość pancerza od 15 do 30 mm). Podstawowym uzbrojeniem tego czołgu była armata KwK 38 L/42 kalibru 50 mm z zapasem 99 sztuk amunicji. Uzbrojeniem uzupełniającym były 2 karabiny maszynowe MG34, takie same, jakich używały mniejsze PzKpfw II. Masa bojowa tego czołgu to od 15,4 do 21,6 tony, zależnie od wersji. W walkach w Polsce używane były lżejsze wersje. Panzerkampfwagen IV Foto: Bundesarchiv / wikimedia PzKpfw IV w Grudziądzu - zdjęcie propagandowe III Rzeszy Ostatnim rdzennie niemieckim stricte bojowym czołgiem, który brał udział w Kampanii Wrześniowej był najcięższy wówczas typ używany w III Rzeszy - PzKpfw IV. Powyższe zdjęcie wykonane w trakcie Kampanii Wrześniowej, na ul. Starej w Grudziądzu pokazuje, że walka Niemców z Polską odbywała się nie tylko na frontach, ale też w sferze informacyjnej. Zdjęcie propagandowe miało następujący podpis (fragm.): "Najlepsze porozumienie między żołnierzami i mieszkańcami na całym świecie. Wszyscy mieszkańcy Niemiec, w tym przyzwoita polska ludność, widzą w naszych żołnierzach wyzwolicieli od chaosu i złego zarządzania(...)". Cóż, prawda była zupełnie inna, tą "przyzwoitą polską ludność" Niemcy w trakcie wojny masowo rozstrzeliwali. Polski historyk Szymon Datner wyliczył, że w trakcie samej tylko Kampanii Wrześniowej niemieccy żołnierze dokonywali średnio 15 masakr ludności cywilnej. Dziennie. Wracając do czołgu - typ średni o masie od 17,3 tony (typ A) do 26 ton (późniejsze typy wykorzystywane podczas II Wojny Światowej). Podstawowym jego uzbrojeniem była 75-milimetrowa armata oraz 2 karabiny maszynowe MG34. Wersja używana podczas napaści na Polskę miała 30-milimetrowy pancerz, co okazało się niewystarczające. Czołgi te trafiły na wyposażenie tylko I Dywizji Pancernej w niewielkiej liczbie. Kleiner Panzerbefehlswagen Foto: Bundesarchiv / wikimedia Kl Panzerbefehlswagen na podwoziu Panzer I Ausf B Niemiecki czołg dowodzenia, używany bojowo w początkowym okresie wojny. Niemieckie władze wojskowe postanowiły zbudować nowy rodzaj pojazdu pancernego, przeznaczonego specjalnie do dowodzenia formacjami pancernymi na polu walki. Czołg zamiast wieży posiadał specjalnie skonstruowaną nadbudowę w formie prostopadłościanu o nachylonych ścianach bocznych, stanowiącą pomieszczenie dla członków załogi. Był o 25 cm wyższy od typowego PzKpfw I. Dzięki temu uzyskano dodatkową przestrzeń dla dowódcy formacji pancernej, stolika do pracy z mapami oraz dodatkowej radiostacji FuG6 (czołgi PzKpfw I posiadały radiostację FuG2, mniejszego zasięgu, natomiast wóz dowodzenia obie). Wejście do czołgu znajdowało się po lewej stronie nadbudówki w postaci dwu-skrzydłowych drzwiczek ze szczeliną obserwacyjną w lewym skrzydle. Czołgi dowodzenia Kleiner Panzerbefehlswagen stanowiły podstawowe wyposażenie dywizji pancernych i lekkich, na wszystkich szczeblach, począwszy od kompanii, a na dywizji skończywszy, a także w samodzielnych batalionach pancernych. Czołgi zdobyczne Foto: Domena Publiczna LT vz 35 (1939) Oprócz własnych konstrukcji Niemcy w walkach w Polsce korzystali z czołgów zdobycznych. Były to dwie czeskie konstrukcje: czołg LT vz. 35 (w armii niemieckiej przemianowany na PzKpfw 35(t)) oraz czołg LT vz. 38 (Niemcy używali oznaczenia PzKpfw 38(t)). Pierwszy z wymienionych modeli miał masę 10,5 tony i w klasie czołgów lekkich znacznie przewyższał ówczesne niemieckie produkcje w tej kategorii, co zresztą zdecydowało o użyciu tych modeli w działaniach bojowych III Rzeszy w początkowym okresie wojny (od 1941 roku jakiekolwiek czołgi lekkie były już wycofywane i zastępowane większymi jednostkami). PzKpfw 35(t) miał silniejszy pancerz od swoich rdzennie niemieckich odpowiedników, jednak i on nie był dość mocny na to, czym dysponowała wówczas polska armia. Niestety nam zabrakło ilości odpowiedniego uzbrojenia, by powstrzymać wrześniową nawałnicę. Podstawowym uzbrojeniem tego czołgu była armata produkcji Škody, A3 vz. 24 (przemianowana przez Niemcy na KwK 34(t)). Warto dodać, że jeszcze przed Kampanią Wrześniową 8 czołgów PzKpfw 35(t) zostało przebudowanych na wozy dowodzenia (Panzerbefehlswagen 35(t)). Drugi z czeskich czołgów (właściwie czechosłowackich, ale w trakcie trwania działań wojennych Czechy zostały wchłonięte przez III Rzeszę, a Słowacja była de facto niemieckim protektoratem; 1 września 1939 r. o godzinie 5 rano Słowacy zaatakowali Polskę od południa siłą 4 dywizji) czołgów - PzKpfw 38(t) - był również czołgiem lekkim. Masa bojowa to 9,7 tony, a podstawowe uzbrojenie to armata 37,2 mm Škoda A-7 (przemianowana przez Niemców na KwK 38(t)). Pozostałe jednostki pancerne III Rzeszy Foto: Bundesarchiv / wikimedia Schwerer Panzerspähwagen (8-Rad) Oprócz ww czołgów Niemcy wykorzystywali w trakcie Kampanii Wrześniowej wiele opancerzonych samochodów, od lżejszych pojazdów typu Adler Kfz 13 z jednym karabinem 7,92 mm, czy podobnie uzbrojone, ale lepiej opancerzone SdKfz 221, aż po ciężkie wozy pancerne z trakcją kołową, takie jak pokazany na powyższym zdjęciu SdKfz 231 8-Rad z 20-milimetrową armatą i karabinem 7,92 mm. Zobaczmy teraz, czym dysponowali Polacy. Broń pancerna - Polska w 1939 r. Wiemy już, że Polacy ustępowali III Rzeszy pod względem liczebności. A czym w ogóle dysponowaliśmy? Tankietki TKS Foto: Damian Pankowiec / Shutterstock Polskie tankietki TKS podczas parady z okazji święta Wojska Polskiego w 2018 roku Pojazdy widoczne na powyższych fotografiach, trzy wersje polskich tankietek TKS, mogą wzbudzać uśmiech politowania u co poniektórych, zanim jednak roześmiejecie się w głos, przeczytajcie kilka kolejnych zdań. TKS-y to budowane przed II Wojną Światową, w podwarszawskich wówczas zakładach Ursus tankietki, czyli małe czołgi z dwuosobową załogą. TKS-y oraz nieco wcześniej produkowane, podobne do nich tankietki TK-3 oraz TKF to polskie modernizacje licencyjne udanej brytyjskiej tankietki Vickers Carden Loyd Mark VI. Polskie siły pancerne w dwudziestoleciu międzywojennym dysponowały zresztą ok. 10. tankietkami Carden Loyd Mark VI, ale dla sił pancernych II Rzeczypospolitej znacznie bardziej istotne było wyprodukowanie na bazie brytyjskiego sprzętu kilkuset (szacuje się, że ok. 600) czołgów. TKS-y były ulepszoną wersją TK-3. Od rozpoczęcia produkcji czołgów TKS w 1934 roku do rozpoczęcia kampanii wrześniowej w 1939 roku udało się wyprodukować ok. 280 egzemplarzy tych tankietek. Pierwotnie podstawowym uzbrojeniem czołgów TKS był ciężki karabin maszynowy Hotchkiss wz. 25, kaliber 7,9 mm. Była to niezbyt udana konstrukcja. Polskie dowództwo zdawało sobie sprawę z niewystarczającej siły ognia tych wozów, dlatego po testach przeprowadzonych w 1938 roku, postanowino przezbroić czołgi TKS w lepsze uzbrojenie bazowe - wielkokalibrowy karabin maszynowy wz. 38FK kalibru 20 mm (na powyższym zdjęciu przezbrojony jest egzemplarz w środku kolumny). Zaletą tego najcięższego karabinu maszynowego było to, że był on w stanie przebić pancerz każdego niemieckiego czołgu, jakim wówczas dysponowała armia Hitlera. Gdybyśmy tylko zdążyli przezbroić polskie siły pancerne, być może kampania wrześniowa miałaby inny przebieg. Niestety we wrześniu 1939 dysponowaliśmy zaledwie ok. 24 przezbrojonymi czołgami. Niestety nie wiemy, ile z nich to TKS-y, a ile to przezbrojone TK-3. W każdym razie okazało się to dalece niewystarczające. Nie zmienia to jednak faktu, że te niewielkie jednostki prowadzone przez dobrze wyszkoloną załogę potrafiły być naprawdę skuteczne, czego dowodem jest osiągnięcie bojowe plut. pdch. Edmunda Romana Orlika. Orlik dowodzący przezbrojoną tankietką TKS zniszczył w czasie kampanii wrześniowej aż 13 niemieckich czołgów i choć trudno jednoznacznie określić, jakie dokładnie plut. pdch. Orlik czołgi ustrzelił, to nawet zakładając, że były to tylko lekkie PzKpfw 35 (lekkie czołgi czeskiego typu stanowiące główne uzbrojenie 1. Dywizji Lekkiej Wehrmachtu) i tak należy to uznać za wyjątkowe osiągnięcie. Czołg lekki 7TP Foto: PLRANG ART Artur Furmanek / Shutterstock 7TP - polski czołg lekki Trzonem polskich sił pancernych podczas wojny obronnej w 1939 roku był polski czołg lekki 7TP. Była to konstrukcja stanowiąca rozwinięcie (licencjonowane) brytyjskiego czołgu lekkiego Vickers E - jednego z najbardziej rozpowszechnionych czołgów dwudziestolecia międzywojennego. W stosunku do brytyjskiego pierwowzoru 7TP był konstrukcją zauważalnie ulepszoną. Przede wszystkim, w przeciwieństwie do czołgu Vickers E i wielu innych czołgów tamtych lat, 7TP był pojazdem napędzanym przez silnik wysokoprężny - to była pierwsza tego typu konstrukcja w Europie. Przewagą dieslowskiego napędu nad silnikami benzynowymi było to, że olej napędowy nie jest tak łatwopalny, jak benzyna. 7TP miał też nieco silniejsze opancerzenie niż czołg brytyjski. Produkcja 7TP rozpoczęła się w 1935 roku. Początkowo wyprodukowano (ok. 25 sztuk) 7TP w wariancie dwuwieżowym z dwoma karabinami maszynowymi wz. 30, kal. 7,92 mm, ale do rozpoczęcia wojny dalsze ok. 100-110 sztuk (dokładne dane, co do liczby nie są dostępne) wyprodukowano już w wariancie jednowieżowym, w którym uzbrojeniem podstawowym była armata czołgowa Bofors wz. 37, kal 37 mm. Czołg Renault R-35 Foto: Flik47 / Shutterstock Renault R-35 w muzeum Yad La-Shiryon Oficjalnie ten czołg nazywał się Renault Char lègere model 1935R, ale jest on powszechnie znany pod swoją nieoficjalną nazwą: Renault R-35. Był to ostatni czołg, który zdążył trafić na wyposażenie polskich sił pancernych przed II Wojną Światową. Model R-35 powstał jako następca wspomnianego wcześniej Renault FT-17. Francuzi rozpoczęli jego produkcję w 1935 roku, jednak Polska zakupiła 100 sztuk tych czołgów dopiero w 1939 roku, a przed wojną, w lipcu 1939 roku do portu w Gdyni trafiła pierwsza - i zarazem ostatnia - partia 49 egzemplarzy (niektóre źródła podają 50). Dlaczego tak późno? Głównie dlatego, że R-35 nie był udaną konstrukcją. Największą wadą było uzbrojenie. Podstawowa armata 37 mm L/21 SA 18 była konstrukcją jeszcze z czasów I Wojny Światowej i zdaniem polskich władz, odpowiedzialnych za zaopatrzenie armii nie spełniała wymagań ówczesnego pola walki. Uzupełnieniem tej armaty był francuski czołgowy karabin maszynowy Mitrailleuse de 7,5 Modele 31 (MAC31), kalibru 7,5 mm, co nie zmieniało zasadniczo potencjału bojowego tego sprzętu. Co gorsza, podczas testów dostarczonych Polsce egzemplarzy próbnych w 1938 roku okazało się, że próby przezbrojenia tego czołgu w armatę o lepszych parametrach nie powiodły się, ze względu na konstrukcję wieży. Niemniej opóźnienia w produkcji rodzimego 7TP i zaostrzająca się sytuacja międzynarodowa spowodowała, że w kwietniu 1939 roku Polska kupiła od Francji 100 szt. Renault R-35. Jak już wiemy, do kraju dotarła połowa zamówionych egzemplarzy. W kampanii wrześniowej straciliśmy kilkanaście R-35. Część stanu przejęli Niemcy, część Armia Czerwona, a ponad 30 czołgów przekroczyło granicę Rumunii. Biorąc pod uwagę fakt, że szkolenie na tych czołgach rozpoczęto dopiero 20 lipca 1939 roku, a także mając w pamięci wady tego modelu, trudno oczekiwać, by odegrały one znaczącą rolę w wojnie obronnej Polski. Renault FT-17 Foto: PLRANG ART Artur Furmanek / Shutterstock Renault FT-17 Renault FT-17 był pierwszym czołgiem w polskich siłach pancernych. Używany był już w 1919 roku. Jeszcze w 1939 roku przestarzałe już wówczas (mimo licznych, drobnych usprawnień i modernizacji wprowadzanych przez polskich inżynierów) czołgi Renault FT-17 w liczbie 102 sprawnych egzemplarzy (mających jakąkolwiek wartość bojową) stanowiły drugą pod względem liczebności siłę wojsk pancernych polskiej armii. Oprócz ww. czołgów mieliśmy na wyposażeniu jeszcze niewielką liczbę samochodów pancernych. Przykładem może być samochód pancerny wz. 29. 7 tych pojazdów weszło na stan 11 Dywizjonu Pancernego Mazowieckiej Brygady Kawalerii. Sprzętu pancernego mieliśmy po prostu za mało by skutecznie obronić się przed najeźdzcami. Lotnictwo - III Rzesza Przejdźmy do sił powietrznych obu stron, zaczynając od potencjału agresora. Niemcy w początkowym okresie wojny dysponowali ok. 2000 samolotami. Ponownie była to miażdżąca przewaga, już wyłącznie pod względem liczebności. Polacy wówczas dysponowali ok. 400 samolotami. Czym dysponowała armia Hitlera? Foto: Bundesarchiv / wikimedia Ju 87 B nad Polską Postrachem polskiej ludności cywilnej w Kampanii Wrześniowej były niemieckie samoloty Junkers Ju 87 Stuka. Były to bombowce nurkujące wykorzystywane również jako samoloty szturmowe. Pierwszym miastem, które zostało w znacznej mierze zniszczone, w wyniku bombardowania przeprowadzonego tymi samolotami był Wieluń. Oprócz tego Niemcy korzystali z samolotów myśliwskich Messerschmitt Me-109B, ciężkiego myśliwca Messerschmitt Me-110C, czy lekkiego Arado Ar-68. Nie można pominąć także bombowca Heinkel He 111 - podstawowej jednostki tego typu w niemieckim lotnictwie z początków II Wojny Światowej, słynnej przede wszystkim z Bitwy o Anglię, ale kilkaset maszyn tego typu odpowiadało za bombardowanie Polski. W ataku na Polskę brały udział również dwusilnikowe samoloty bombowe Dornier Do 17. Część maszyn tego typu była używana jako samoloty dalekiego zwiadu. Bombardowania przeprowadzano także za pomocą samolotów Junkers Ju 86. Lotnictwo - Polska W kontekście polskiego lotnictwa we wrześniu '39 roku najczęściej wspomina się o bombowcu Łoś. Znacznie więcej II RP posiadała jednak wielozadaniowych Karasi. W walce z najeźdźcą udział wzięło ponad 160 tych maszyn. Foto: domena publiczna / Wikimedia Commons Karaś na lotnisku w Warszawie. Na drugim planie myśliwce PZL i PZL Jeśli chodzi o uzbrojenie, Karaś miał trzy karabiny maszynowe i mógł zabrać w powietrze 700 kg bomb. W praktyce jednak silnik był za słaby i załogi brały ich mniej o przynajmniej sto kilogramów. Karasie nie były w stanie prowadzić równej walki z niemieckimi myśliwcami (do tego miały teoretycznie służyć myśliwskie PZL i PZL ale za to w czasie kampanii wrześniowej zrzuciły na przeciwnika, jak się szacuje, 50-60 ton bomb. Foto: domena publiczna / Wikimedia Commons gotowe do startu Skoro jednak wspomnieliśmy o "Łosiu" wypadałoby temat rozwinąć. Samolot bombowy Łoś stanowił dowód, że polskie wynalazki na tle tych powstających wówczas na świecie nie były wcale zacofane. Był to jeden z pierwszych na świecie (niektóre źródła podają, że właśnie Łoś był pierwszym) płatowców wyposażonych w płaty o laminarnym profilu. Oznacza to, że powierzchnia skrzydła jest tak skonstruowana, by zmaksymalizować powierzchnię nośną, nad którą powietrze przepływa w sposób laminarny, czyli z bardzo małymi oporami. Na zachodzie samolotem o takiej charakterystyce był, skonstruowany później amerykański North American P-51 Mustang, czyli jeden z najbardziej słynnych myśliwców II wojny światowej. Foto: domena publiczna / Wikimedia Commons Łoś Gdybyśmy mieli więcej czasu na przygotowanie się do wojny obronnej w 1939 roku, Łosie można było wykorzystać również w roli ciężkich myśliwców, montując w nosie maszyny baterię 6-8 karabinów maszynowych. Problemem było jednak przeszkolenie załogi do akrobacji wykonywanych na tym samolocie, wymaganych przy założeniu takiej roli Łosia. Ponieważ ścieżka szkolenia nie była dobrana pod tym kątem, a samolotu nie zdążyliśmy przezbroić do tej roli, wartość bojowa maszyny w wojnie obronnej pozostała niestety bardzo ograniczona. Przeczytaj także: Obrona polskiego nieba to nie tylko F-35 i F-16. Z jakich technologii korzystamy? SAAB JAS 39 Gripen - szwedzki myśliwiec, który mógł bronić polskiego nieba Sprzęt polskiej armii. Czy rozpoznasz arsenał, którym dysponują nasi żołnierze?[QUIZ] Od Renault FT-17 do Leoparda 2. Polskie siły pancerne na przestrzeni dziejów
Wprowadzenie Kategoria:Niemieckie samoloty transportowe II wojny światowej Kategoria:Niemieckie samoloty transportowe II wojny światowej kategoria projektu Wikimedia / Z Wikipedii, wolnej encyklopedii
Odważni, ale kiepsko uzbrojeni – zwykło się mówić o polskich żołnierzach września. Wprawdzie nasi kawalerzyści mieli przy siodłach szable, ale w Polsce była produkowana także nowoczesna broń. Rewelacyjną bronią był karabin przeciwpancerny Ur. Skonstruował go w połowie lat 30. znakomity inżynier Józef Maroszek i choć broń została przyjęta do uzbrojenia już w 1935 r., niewiele osób wiedziało o jej istnieniu. Wyprodukowane egzemplarze, około 3,5 tysiąca, trafiły do skrzyń z napisem „Nie otwierać: sprzęt optyczny”. Dla zachowania tajemnicy robotnikom w tajnym wydziale Państwowej Fabryki Karabinów w Warszawie mówiono, że pracują przy broni przeznaczonej na eksport do Urugwaju – stąd nazwa Ur. Lufy produkowano w innym miejscu, a całość montowano w Cytadeli Warszawskiej. Pierwszy żołnierz ustawił karabin na dwójnogu, podłączył mieszczący cztery naboje magazynek i strzelił do odległej o kilkaset metrów pancernej kopuły. Próbę powtórzyło kilkunastu strzelców. Ze zdziwieniem oglądali potem dziury w grubej pancernej płycie. Pocisk wystrzelony z karabinu nie przebijał pancerza. W momencie uderzenia sublimował, zaś jego ogromna energia wybijała w pancerzu kilkucentymetrowy korek, który wpadał do wnętrza i rykoszetując rozpadał się na fragmenty. Załogę mógł zabić nie pocisk z karabinu, ale fragment pancerza, który miał ją chronić! Najlepsze efekty dawał strzał w pionowe płyty pojazdu z odległości 100-150 m., ur robił wtedy dziurę nawet w pancerzu o grubości 33 mm. Po pokazie żołnierzom nakazano dochowanie ścisłej tajemnicy. Do wybuchu wojny, gdy wreszcie wydano rozkaz o przekazaniu tajnej broni do jednostek, niewielu żołnierzy znało zalety karabinu. Zdarzało się, że nie chcieli dźwigać ciężaru i kładli ury na wozach taborowych. Część broni wydobyto ze skrzyń dopiero po kilku dniach walk. We wrześniu 1939 roku karabin mógł z powodzeniem niszczyć niemal wszystkie czołgi Niemców i Rosjan. Po wrześniu 1939 r. ury zdobyte przez hitlerowców trafiły do armii włoskiej i były używane w Afryce i na froncie wschodnim. Podobnie jak inna broń rodzimej konstrukcji, która do dziś cieszy się wielkim uznaniem wśród kolekcjonerów – pistolet Vis wz. 35. Choć miał służyć kadrze oficerskiej i rozmaitym służbom, to ogromny wpływ na jego kształt miała kawaleria. Chodziło o drobny element – zwalniacz kurka, który mógł być obsługiwany jedną ręką, wszak w drugiej ułan musiał dzierżyć lejce. Rozwiązanie to wprowadzono kosztem kilku tysięcy złotych i dwuletnim opóźnieniem produkcji. Ostatecznie seryjne pistolety pojawiły się w roku 1936. Pistolet był dziełem duetu Piotr Wilniewczyc i Jan Skrzypiński. Pierwszy był uzdolnionym konstruktorem, drugi dyrektorem Państwowej Fabryki Karabinów w Warszawie i technologiem produkcji broni. Początkowo pistolet nazwano na ich cześć WiS, ale potem nazwę zmieniono na łaciński wyraz „vis” – oznaczający siłę. Choć złośliwi twierdzą, że Polacy skopiowali słynnego colta 1911 i browninga HP, to nie ulega wątpliwości, że vis był całkowicie autorskim pistoletem, w którym zastosowano wiele nowatorskich rozwiązań. Uważany jest za najlepszy polski pistolet, jaki powstał dla wojska. Charakteryzowała go wysoka jakość wykończenia – idealnie gładkie powierzchnie były pokryte ciemną oksydą. Miał 8-nabojowy magazynek, był bardzo celny, trwały i niezawodny. Oficerowie musieli z własnej kieszeni wyłożyć 300 zł na visa w skórzanej kaburze i z plecioną smyczą. Do dziś zagadką pozostaje, ile visów udało się wyprodukować do wybuchu wojny. Numery poszczególnych części pistoletu sięgają nawet 51 tysięcy, ale najwyższy zgodny numer broni 46 311 (wszystkie części – lufa, zamek, chwyt i kilka drobniejszych elementów) należy do egzemplarza wykopanego w 2007 roku na terenie warszawskich Łazienek Królewskich. Do tego trzeba doliczyć pistolety wręczane żołnierzom już we wrześniu 1939 roku bezpośrednio przez pracowników Fabryki Broni w Radomiu. Zrezygnowano wówczas z bardzo wnikliwej kontroli jakości, a nawet dostarczono wojsku partię visów z deltą (to trójkąt bity na broni po numerze seryjnym), niepełnowartościowych, złożonych z części odrzuconych przez kontrolę. Dziś te ostatnie są niesłychanie drogie i poszukiwane. W 1940 r. Niemcy wznowili w radomskiej fabryce produkcję visów, znanych już jako Radom p-35 (nazwa Radom funkcjonuje wśród kolekcjonerów na Zachodzie do dziś). Przenieśli jednak produkcję luf do Austrii. W czasie niemieckiej okupacji powstawały także visy konspiracyjne – nielegalnie wynoszone przez pracowników Fabryki Broni, na których nabijano zdublowane numery. Powstawało w ten sposób do dwóch pistoletów dziennie Konspiratorzy musieli uważać, by egzemplarze o takich samych numerach nie znalazły się w hali produkcyjnej zbyt blisko siebie. Niestety, 19 września 1942 roku po nieudanej akcji żołnierzy Armii Krajowej wyposażonych w takie właśnie visy nastąpiła wielka wsypa, a Niemcy dokonali publicznej egzekucji piętnastu pracowników fabryki (16 października 1942 r.). Mimo to broń nadal wynoszono z zakładu, a w Warszawie powstała nawet podziemna fabryka luf! W Radomiu i później w czeskich zakładach Steyra wyprodukowano w czasie wojny łącznie ok. 315 tys. tych pistoletów. Inżynier Józef Maroszek, twórca ura, przed wojną prowadził prace nad karabinem samopowtarzalnym kbsp wz. 38 M. Do września 1939 r. udało się wyprodukować cztery prototypy i 50 egzemplarzy serii testowej. Broń zaprezentował sam konstruktor, uzyskując na strzelnicy wynik 10/10, a wojsko chciało nawet zamówić wersję o „podwyższonej celności” dla snajperów. Karabin samopowtarzalny był całkowicie polską konstrukcją i znacząco zwiększał siłę ognia piechoty – nie wymagał bowiem ręcznego przeładowywania jak w klasycznym karabinie, zasilał go 10-nabojowy magazynek. Był bardzo prosty w budowie i rozkładaniu – przewyższał pod tym względem niemiecki G41 czy sowiecki SWT 40. Wszystkie zachowane egzemplarze noszą numery czterocyfrowe, co podobnie jak w przypadku znakomitego samolotu bombowego PZL 37 Łoś miało służyć dezinformacji przeciwnika. Niestety, zachowało się tylko kilka egzemplarzy. W zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie znajduje się sprowadzony z ZSRR egzemplarz o numerze 1027, czyli tak naprawdę 27 z serii. Karabiny o tyle trudno zidentyfikować, że nie miały wybitego na komorze orła, lecz napis – zbrojowni, która mieściła się w Warszawie. Do dziś zachowała się na warszawskiej Pradze podziemna strzelnica, na której testowano karabin inż. Maroszka. Konstruktor we wrześniu 1939 roku zestrzelił z tej broni niemiecki samolot. Do rąk polskich żołnierzy trafiało też doskonałe uzbrojenie zaprojektowane za granicą, choćby 37-milimetrowa armata przeciwpancerna wz. 36 szwedzkiej firmy Bofors – bodaj najlepsze działo tego typu na świecie. Początkowo zakupiono 300 dział w Szwecji, później podjęto produkcję licencyjną w zakładach Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki w Pruszkowie. Do września 1939 r. na uzbrojeniu Wojska Polskiego znalazło się ponad 1200 tych trudnych do wykrycia armat, które siały spustoszenie wśród niemieckich wojsk pancernych. 37-milimetrowy pocisk, pędzący z prędkością 800 m/s, przebijał 40-milimetrowy pancerz z odległości 100 m. Długo wydawało się, że nie ma w Polsce żaden egzemplarza tej armaty. Dopiero w 1964 r. w trakcie prac ziemnych odnaleziono działo na warszawskim Grochowie, następne w roku 1975 na Pradze. Najdramatyczniejsza była historia trzeciego boforsa odkopanego cztery lata później na Bródnie – 17 września 1939 r. został zasypany wraz z obsługą. Przy armacie znaleziono szczątki ciał żołnierzy, hełm i 7 łusek armatnich. W lufie tkwił ostatni nabój, którego bohaterscy obrońcy Warszawy nie zdołali już wystrzelić. Firma Bofors wyprodukowała też potężne działa dla baterii artylerii nadbrzeżnej im. Heliodora Laskowskiego na Helu, która we wrześniu 1939 roku toczyła artyleryjski pojedynek z pancernikiem Schleswig-Holstein, oraz wieżę do nowoczesnego czołgu 7 TP produkowanego w Polsce. O tej konstrukcji też warto wspomnieć, bo choć opierała się na brytyjskim czołgu Vickers, to polscy inżynierowie ją udoskonalili, wprowadzając jako pierwsi w seryjnie produkowanym czołgu silnik Diesla – mniej podatny na pożary. Mocnym atutem 7 TP był – obok armaty wz. 37 firmy Bofors w wersji czołgowej – rewelacyjny polski peryskop odwracalny kpt. Rudolfa Gundlacha. Ogółem w Polsce wykonano około 150 czołgów 7 TP. Najsłynniejsza jest szarża 22 polskich maszyn na niemieckie umocnienia w rejonie wsi Pasieki 18 września 1939 roku. Atak ten zmiażdżył opór przeciwnika i otworzył polskim oddziałom, niestety tylko na krótko, drogę na Tomaszów Lubelski. Do dziś nie zachował się żaden egzemplarz, ale dzięki grupie pasjonatów udało się odtworzyć czołg 7 TP, złożony z elementów wielu maszyn odnalezionych na pobojowiskach. To nie wszystkie przykłady znakomitej broni produkowanej przed wojną w Polsce. Były także ciekawe konstrukcje kolejnych modeli czołgów, samochodów terenowych i ciężarowych. Powstał doskonały najcięższy karabin maszynowy (nkm) wz. 38 FK, który bez trudu przebijał 40-milimetrowy pancerz z odległości 200 metrów. Broń ta, wyposażona w celowniki produkcji Polskich Zakładów Optycznych, rewelacyjnie wypadła podczas testowego strzelania do samolotów. Niestety, do 1 września 1939 r. powstało ledwie 50 sztuk tej niezwykłej broni. 23 egzemplarze zamontowano na przestarzałych czołgach rozpoznawczych TKS (tankietkach). Znane są relacje z pojedynku naszych tankietek wyposażonych w nkm-y z czołgami niemieckimi, z których polscy pancerniacy wychodzili zwycięsko. Te i inne konstrukcje miały odmienić i zmodernizować oblicze polskiej armii. Niestety, wznoszony z ogromnym trudem Centralny Okręg Przemysłowy, który miał stanowić serce polskiego przemysłu zbrojeniowego, pełną moc produkcyjną osiągnął na początku lat 40. XX wieku. Śmietankę spili więc Niemcy i komuniści, którzy tak chętnie deprecjonowali osiągnięcia II Rzeczypospolitej. „Tekst pochodzi z "Newsweeka Historia" 9/2013. Najnowszy numer 9/2014 jest już dostępny w sprzedaży. ” Źródło: Newsweek_redakcja_zrodlo
Te dwa pojazdy były najbardziej masowo produkowanymi pojazdami w niemieckim Panzer Waffe. Pierwszy niemiecki czołg, który był odpowiedzią na brytyjskie Mark I i francuskie Renualt FT. Ważył ok. 30 ton a jego pancerz miał grubość 10-15mm. Add a short description of your goal here.
Gewehr 98 (Gew98) – standardowy karabin niemiecki w czasie I wojny światowej. Produkowany od 1898 roku do teraz. Wykorzystywany do celów militarnych, łowieckich i sportowych. Historia[edytuj][] Karabin został zaprojektowany w zastępstwo Modelu 1888, który był uznawany za wadliwy. System zamka z trzecim ryglem "bezpieczeństwa" użyty w modelu 1898 został opatentowany 9 września 1895 roku przez Paula Mausera. Niemiecka Gewehr-Prüfungskommission ( (Komisja Testowa Karabinów) zaakceptowała ów karabin 5 kwietnia 1898 roku. Chrzest bojowy Model 1898 przeszedł w Powstaniu bokserów (1899-1901). W 1904 został utworzony kontrakt na 290 000 karabinów z Waffenfabrik Mauser i na 210 000 karabinów z Deutsche Waffen und Munitionsfabriken. W roku 1905, nabój M/88 7,92 mm x 57 mm I ze średnicą pocisku 8,08mm został zastąpiony przez 7,92 x 57 mm IS ze średnicą pocisku 8,2 mm. Litera I pochodzi od niemieckiego słowa Infanterie, a S od Spitz, co razem oznaczało-ostrołukowy nabój piechoty. Konstrukcja[edytuj][] Zamek[edytuj][] Czterotaktowy, ślizgowo-obrotowy zamek w Gewehr 98 jest wykorzystywany przez wiele karabinów wojskowych, sportowych/łowieckich. Wadą tego systemu jest to, że nie może być tak łatwo masowo produkowany. Bezpiecznik[edytuj][] Trójpozycyjny bezpiecznik został zamontowany na końcu zamka, od prawej: Żołnierz Pierwszo Wojenny (Niemiecki) 1 pozycja (bezpiecznik ustawiony na prawo) – iglica zablokowana, zamek zablokowany 2 pozycja (bezpiecznik ustawiony na środku) – iglica zablokowana, zamek ruchomy 3 pozycja (bezpiecznik ustawiony na lewo) – iglica odblokowana, zamek ruchomy - karabin gotowy do strzelania Bezpiecznik działa tylko wtedy, kiedy karabin jest załadowany, w przeciwnym razie, bezpiecznik się nie ruszy. Ładowanie amunicji[] Magazynek w Mauserze Gewehr 98 ma pojemność 5 naboi. Naboje można ładować pojedynczo, bądź za pomocąłódki nabojowej, która może maksymalnie pomieścić tyle naboi, ile sam magazynek(5). Po załadowaniu za pomocą łódki, jest ona wyrzucana. Magazynek może zostać opróżniony za pomocą operowania zamkiem (tak jak przy przeładowywaniu), ale z bezpiecznikiem ustawionym w pozycji środkowiej, w przeciwnym razie po odryglowaniu, karabin wystrzeli. Można też opróżnić go za pomocą ściągnięcia denka magazynka. Przyrządy celownicze[edytuj][] Oryginalnie Gewehr 98 miał otwartego typu muszkę i łukową linię celownika z wcięciem typu V, znany jako Lange Visier. Celownik został zaprojektowany dla pocisku M/88 7,92 mm x 54mm I, można było było ustawić od 200m do 2000m, w 100m odstępach. Nabój M/88 7,92 mm x 54mm I był wyposażony w tępołukowy pocisk. Później linia celownika została zmodyfikowana do naboju wzoru 1905 7,92mm x 54mm IS. Pocisk naboju x 54mm IS był lżejszy, szpiczasty i średnica wzrosła z 8,08mm do 8,2mm, dzięki temu wzrósł współczynnik balistyczny. Z wprowadzeniem zmodyfikowanej amunicji, nowy celownik mógł być ustawiony od 400m do 2000m, w 100m odstępach. Kolba[edytuj][] Kolba tego karabinu została wyposażona w chwyt pistoletowy. Nakładka kolby przykrywa odcinek lufy od celownika do bączka. W celu redukcji odrzutu w kolbie została zastosowana śruba przechodząca pod komorą. Przy strzale redukuje odrzut przenosząc siłę strzału na kolbę. Przed wojną kolby były robione z drewna orzechowego, które średnio było sezonowane przez 3 lata, w celu dania czasu do "stabilizacji". W 1917 roku niedostatek drewna orzechowego, zastąpiono drewnem bukowym lub dębowym. Kolby z końcowego okresu wojny były mniej wytrzymałe i cięższe od wcześniejszych orzechowych kolb. Dodatki[edytuj][] Pruski bagnet systemu Mauser Seitengewehr 98/05Karabiny były wydawane ze skórzanym pasem nośnym. W czasie I wojny światowej, z powodu niedostatków skóry, robione były z brezentu. Gewehr 98 był zdolny do zamontowania garłacza, który miotałgranatem nasadkowym. Karabin miał możliwość zamontowania bagnetu. Szyna na bagnet miała długość 4,5cm, dzięki czemu bagnet nie musiał mieć mocowania również do lufy. Rozwiązanie to wywodziło się z powodu, że bagnet mocowany do lufy, wprowadzał drgania na nią i zmniejszał efektywność strzału. Karabin początkowo był wyposażony w bagnet Seitengewehr 98. Z końcem 1905 roku, bagnet ów został zastąpiony bagnetemSeitengewehr 98/05. Saperzy wyposażeni byli w bagnet z ząbkowaniem. Karabin snajperski[edytuj][] Wiosną 1915 roku zapadła decyzja o wyposażeniu 15 tys. karabinów w celowniki optyczne do użytku snajperskiego. Aby zamontować celowniki optyczne bezpośrednio nad karabinem, musiano zmienić trzony zamków, na te ze zgiętą rączką, przez co w kolbie musiało zostać wykonane wyżłobienie. Celowniki optyczne 3x i 2,5x były produkowane przez firmy takie jak Görtz, Gérard, Oige, Zeiss, Hensoldt, Voigtländer i cywilne modele od Bock, Busch i Füss. Z nisko zamontowaną optyką pojawiał się problem z korzystaniem z bezpiecznika. Problem usunięto przez zamontowanie wyżej optyki. W sumie przerobiono 18 421 sztuk tych karabinów na karabiny snajperskie w czasie I wojny światowej Służba[edytuj][] III Rzesza Niemiecka[edytuj][] W 1935 roku wprowadzono nowy, standardowy karabin, który miał zastąpić wysłużonego Gewehr 98, mowa tu o Karabiner 98 kurz. Mimo to Gewehr 98 nie był rzadkością do końca II wojny światowej. Spowodowane to było niewystarczającą ilością nowych karabinów. Oprócz regularnego wojska, były też używane przez Volkssturm. II Rzeczpospolita Polska[edytuj][] Po I wojnie światowej, WP posiadało dużą liczbę przejętych Mauserów Gewehr 98. Po wyzwoleniu Gdańska została przejęta fabryka Mausera. Maszyny wpierw przewieziono do Warszawy gdzie produkowano tam go do 1922 roku. Później zaczęto produkcję Mausera Kar98AZ, na którym został oparty Karabinek wz. 29. Imperium osmańskie[edytuj][] Imperium osmańskie dostało pokaźną ilość w okresie I wojny światowej oraz w latach powojennych. Większość z nich została przerobiona do standardu M38, który był podstawowym karabinem Republiki Tureckiej, przed, po jak i w czasie II wojny światowej. Hiszpańska wojna domowa[edytuj][] W tym konflikcie używane były przez frankistowskich nacjonalistów i ochotnicze Niemieckie legiony. W latach 60. XX wieku większość z tych karabinów została sprzedana do USA jako tanie karabiny sportowe. Chiny[edytuj][] Używany przez chińskąArmię Narodowo-Rewolucyjnąw okresie od chińskiej wojny domowej aż do wojny w Korei. Izrael[edytuj][] Karabiny z Izraela pochodziły z Cesarstwa Niemieckiego i były przerabiane na kaliber 7,62 mm, czyli standardowy kaliber w Izraelu od 1958 roku. Użytkownicy[edytuj][] Niemcy Polska Urugwaj Imperium Osmańskie Norwegia Chiny Hiszpania ZSRR (karabiny zdobyczne)
Zbrodnie niemieckie na ziemi łódzkiej w czasie II wojny światowej. Do 12 września 2017 r. na Placu Legionów w Wieluniu można obejrzeć plenerową wystawę łódzkiego Oddziału Instytutu
Sprawdzamy pogodę dla Ciebie...POCZTANie pamiętasz hasła?Stwórz kontoQUIZYMENUNewsyJak żyć?QuizySportLifestyleCiekawostkiWięcejZOBACZ TAKŻE:BiznesBudownictwoDawka dobrego newsaDietaFilmGryKobietaKuchniaLiteraturaLudzieMotoryzacjaPlotkiPolitykaPracaPrzepisyŚwiatTechnologiaTurystykaWydarzeniaZdrowieNajnowszeWróć 18:19aktualizacja 22:28
Dekarze znaleźli 3 karabiny z czasów II wojny światowej! Mirosław Dragon. 13 kwietnia 2023, 19:43 To trzy niemieckie karabiny typu mauser 98. Na miejsce wezwano żołnierzy z 1. Brzeskiego
Walki o Monte Cassino należały do jednych z najcięższych w czasie całej II wojny światowej. 2 Korpus Polski generała Władysława Andersa 18 maja 1944 roku zdobył ruiny klasztoru Monte Cassino. Walkom o Monte Cassino wiele miejsca w swej twórczości poświęcił Melchior Wańkowicz. W „Szkicach spod Monte Cassino" pisał: „Przejście na Rzym pod Monte Cassino było od niepamiętnych czasów miejscem, w którym obrońcy Włoch zastępowali drogę najeźdźcom ciągnącym z południa. W tym miejscu góry spiętrzone od morza do morza zostawiają tylko pas dziesięciokilometrowej szerokości, którym płynie rzeka Liri. O sforsowanie tego przejścia walczono od wieków i ten klasyczny przedmiot obrony był stale przerabiany w zadaniach włoskiego sztabu generalnego". Kluczowy punkt w linii Gustawa W roku 1943 alianci wylądowali na Sycylii. Od tamtej pory posuwali się stopniowo na północ, spychając Niemców do środkowych Włoch. Ostatnim punktem oporu było Monte Cassino. W przypadku jego zajęcia droga do Rzymu stałaby otworem. Półwysep Apeniński przegrodzony został liniami umocnień. Najsilniejszą była linia Gustawa biegnąca miedzy Gaetą i Ortoną. Był to najbardziej imponujący wał umocnień w całej ówczesnej Europie. Jednym z kluczowych jego punktów była miejscowość Cassino wraz z leżącym na wzgórzu opactwem benedyktynów. Matthew Parker, autor książki „Monte Cassino. Opowieść o najbardziej zaciętej bitwie II wojny światowej” pisał: „Masyw Cassino, na którym stał klasztor, był kluczowym stanowiskiem w linii Gustawa, systemie połączonych niemieckich linii obronnych, biegnącym przez całą szerokość najwęższej części Włoch między Gaetą i Ortoną. Był to przykład imponującej inżynierii wojskowej, najpotężniejszy system obronny, z jakim podczas wojny zetknęli się Brytyjczycy i Amerykanie. W znacznej części górował nad rzekami o stromych brzegach, w szczególności Garigliano i Rapido, lub też rozciągał się na nadbrzeżnych bagnach lub na wysokich górskich szczytach. Naturalne korzyści, jakie dawało górskie położenie, zostały wzmocnione przez Niemców dzięki usunięciu budynków i drzew i poszerzeniu w ten sposób pola rażenia. W innych miejscach powiększono występujące w tej okolicy naturalne jaskinie, a pozycje obronne wzmocniono dźwigarami kolejowymi i betonem. Wykopano ziemianki, połączone podziemnymi przejściami. Umocnienia nie były jedną linią, a raczej wieloma liniami z tak zaplanowanymi stanowiskami, żeby można było natychmiast przeprowadzić kontrnatarcia na utraconych obszarach frontu”. W tym miejscu Niemcy postanowili stawić opór aliantom. Kiedy obsadzili okoliczne wzgórza mogli obserwować wszystkie okoliczne drogi oraz ruchy wojsk przeciwnika. Wiedziano, że zdobycie Cassino będzie dla aliantów niezwykle trudne, a nawet niemożliwe. Od czasów Belizariusza (dowódcy z czasów cesarza bizantyńskiego Justyniana Wielkiego), nikt nie zdobył Italii idąc od południa. Niemcy wiedzieli jednak, że nadchodząca bitwa będzie miała kluczowe znaczenie. Choć w teorii to oni mieli przewagę, należało do walki przygotować się niezwykle starannie. „W ciągu kilku następnych dni rozpocznie się bitwa o Rzym. Będzie miała decydujące znaczenie dla obrony środkowych Włoch i przesądzi o losie 10. Armii (…) Bitwa musi się toczyć w duchu świętej nienawiści do wroga, który prowadzi okrutną wojnę w celu eksterminacji narodu niemieckiego” – brzmiał niemiecki rozkaz. Walka o Monte Cassino nie miała być bitwą wojsk pancernych ani starciem lotnictwa. O zwycięstwie przesądzić miały walki piechoty, starcia pomiędzy pojedynczymi żołnierzami uzbrojonymi w karabiny, bagnety i granaty. – Nacieraliśmy w mesztach. Niemiec strzelał ponad naszymi głowami i w tym huku podszedłem. Gdy napadłem na nich zaczęła się walka wręcz. Złamałem kolbę w pistolecie automatycznym Thompson, dlatego, bo on mnie uderzył w szczękę pistoletem. Ja go uderzyłem w głowę. Ta walka była prawdziwa. Z niego się krew lała i ze mnie. Tylko dlatego przeżyłem, że działałem z zaskoczenia – wspominał później żołnierz 2 Korpusu Antoni Adamus. Walki o Monte Cassino Natarcie na Monte Cassino rozpoczęło się 17 stycznia 1944 roku, lecz nie przyniosło żadnych efektów. Drugi raz alianci zaatakowali w połowie lutego. Klasztor benedyktynów na Monte Cassino został wówczas zniszczony w nalocie bombowców. Alianci utrzymywali, że Niemcy wykorzystywali klasztor jako punkt obserwacyjny, lecz nie ma na to dowodów. Trzeci atak na Monte Cassino nastąpił w drugiej połowie marca, lecz wciąż nie przyniósł rezultatu. Decydująca bitwa miała rozpocząć się w nocy z 11 na 12 maja. Atak zaplanowany został na całym lewym skrzydle włoskiego frontu, od Monte Cassino po Morze Tyrreńskie. Do natarcia przygotowywały się wojska amerykańskie, francuski Korpus Ekspedycyjny, oddziały indyjskie, brytyjskie oraz 2 Korpus Polski. Polacy otrzymali najtrudniejsze zadanie: mieli uderzyć na grzbiet górski łączący pozycje niemieckie i klasztorem na Monte Cassino. Generał Władysław Anders we wspomnieniach zatytułowanych „Bez ostatniego rozdziału” wskazał powody, dla których zgodził się na udział Polaków w bitwie o Monte Cassino: „23 marca przyjechał do mnie do Vinchiaturo gen. Leese i udzielił mi następujących wiadomości. Niemcy odparli ponowne natarcie na miasto Cassino. Wojska sojusznicze na przyczółku Anzio znajdują się w trudnym położeniu. Wobec tego zdecydowano wielką ofensywę na odcinku frontu włoskiego od miasta Cassino do wybrzeża Morza Tyrreńskiego. 8 Armia otrzymała zadanie przełamania linii Gustawa, której najsilniejszym punktem są wzgórza Monte Cassino oraz linii Hitlera, której zawiasem jest Piedimonte. Dla 2. Korpusu Polskiego przewidziano najtrudniejsze zadanie zdobycia w pierwszej fazie wzgórz Monte Cassino, a następnie Piedimonte. Była to dla mnie chwila doniosła. Rozumiałem całą trudność przyszłego zadania Korpusu. (...) Zaciekłość walk w mieście Cassino i na wzgórzu klasztornym były już wówczas dobrze znane. Mimo że klasztor Monte Cassino był bombardowany, mimo że oddziały i czołgi sojusznicze dochodziły przejściowo na sąsiednie wzgórza, mimo że z miasta Cassino zostały tylko gruzy, Niemcy utrzymali ten punkt oporu i nadal zamykali drogę do Rzymu. Zdawałem sobie jednak sprawę, że Korpus i na innym odcinku miałby duże straty. Natomiast wykonanie tego zadania ze względu na rozgłos jaki Monte Cassino zyskało wówczas w świecie mogło mieć duże znaczenie dla sprawy polskiej. Byłoby najlepszą odpowiedzią na propagandę sowiecką, która twierdziła, że Polacy nie chcą się bić z Niemcami. Podtrzymywałoby na duchu opór walczącego Kraju. Przyniosłoby dużą chwałę orężowi polskiemu. Oceniałem ryzyko podjęcia tej walki, nieuniknione straty oraz moją pełną odpowiedzialność w razie niepowodzenia. Po krótkim namyśle oświadczyłem, że podejmuję się tego trudnego zadania”. Niemcy zastosowali specyficzny rodzaj obrony. Chronili się w niewielkich schronach, które otoczone były polami minowymi i stanowiskami moździerzy oraz artylerii. Stanowiska osłonięte były drutami kolczastymi, w każdym znajdowało się trzech ludzi. Najbardziej zaciekłe walki toczyły się w rejonie zwanym „Widmo”. Generał Władysław Anders zdawał sobie sprawę z trudności, z jakimi mierzą się jego ludzi, lecz wierzył w powodzenie. Zwycięstwo pod Monte Cassino miało zademonstrować aliantom siłę i zdolności polskich żołnierzy. Poświęcenie Polaków opłaciło się. W nocy z 17 na 18 maja Niemcy zaczęli wycofywać się z Monte Cassino – 18 maja to moment rozpoczęcia natarcia. Moment, którego nie można zapomnieć. Wieczorem, góry przed nami się zapaliły. Przygotowanie artyleryjskie - jak okiem sięgnąć jedna wielka łuna ognia. Trzeba pamiętać, że na naszym odcinku było 1100 dział. Nad nami słychać było szum pocisków i w pewnym momencie salwa niemiecka. Koło mnie spadło ze 100 pocisków – wspominał żołnierz 2 Korpusu Polskiego. Około godziny 10:00 18 maja 12. Pułk Ułanów Podolskich wdarł się do ruin klasztoru na Monte Cassino, gdzie zatknięto biało-czerwoną flagę. W samo południe jeden z polskich żołnierzy, Emil Czech odegrał na Monte Cassino Hejnał Mariacki. W czasie walk o Monte Cassino zginęło 924 Polaków, a 3 tysiące zostało rannych. Podobne straty ponieśli też pozostałe wojska alianckie. Zdobycie Monte Cassino okupione zostało więc wielkim poświeceniem i krwią licznych żołnierzy. Droga na Rzym była otwarta, choć Niemcy nie zostali zupełnie rozbici – zdołali bowiem wycofać się na północ. Stolica Włoch została zdobyta 4 czerwca 1944 roku. W 1945 roku na Monte Cassino otwarto polski cmentarz wojenny, na którym spoczęło ponad tysiąc polskich żołnierzy. W 1970 roku pochowany tam został również generał Władysław Anders. Na miejscu ich wiecznego spoczynku wyryto napis: „Przechodniu powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w jej służbie”. Czytaj też:Benito Mussolini. Różne oblicza Duce, żałosny koniec i tajemnicze listyCzytaj też:Stanisław Maczek. Legendarny dowódca 1. Dywizji PancernejCzytaj też:QUIZ: Operacja "Market Garden". Sprawdź, czy nie ma przed tobą tajemnic! Źródło: / / Polskie Radio
Kategorie: Szablony nawigacyjne - broń strzelecka. Szablony nawigacyjne - militaria II wojny światowej.
iStockNiemiecka Amunicja Wojskowa Karabin Maszynowy Pierwszej Wojny Światowej - zdjęcia stockowe i więcej obrazów AgresjaPobierz to zdjęcie Niemiecka Amunicja Wojskowa Karabin Maszynowy Pierwszej Wojny Światowej teraz. Szukaj więcej w bibliotece wolnych od tantiem zdjęć stockowych iStock, obejmującej zdjęcia Agresja, które można łatwo i szybko #:gm1401159979$9,99iStockIn stockNiemiecka amunicja wojskowa - karabin maszynowy pierwszej wojny światowej – Zdjęcia stockoweNiemiecka amunicja wojskowa - karabin maszynowy pierwszej wojny światowej - Zbiór zdjęć royalty-free (Agresja)OpisNiemiecka amunicja wojskowa - karabin maszynowy pierwszej wojny światowejObrazy wysokiej jakości do wszelkich Twoich projektów$ z miesięcznym abonamentem10 obrazów miesięcznieNajwiększy rozmiar:2736 x 2052 piks. (23,16 x 17,37 cm) - 300 dpi - kolory RGBID zdjęcia:1401159979Data umieszczenia: 8 czerwca 2022Słowa kluczoweAgresja Obrazy,Archiwalny Obrazy,Armia Obrazy,Bagnet Obrazy,Bitwa Obrazy,Broń Obrazy,Fort Obrazy,Fotografika Obrazy,Front wojenny Obrazy,Granica - Przestrzeń człowieka Obrazy,Historia Obrazy,Horyzontalny Obrazy,I Wojna Światowa Obrazy,II Wojna Światowa Obrazy,Imperializm Obrazy,Jedna osoba Obrazy,Karabin Obrazy,Karabin maszynowy Obrazy,Pokaż wszystkieCzęsto zadawane pytania (FAQ)Czym jest licencja typu royalty-free?Licencje typu royalty-free pozwalają na jednokrotną opłatę za bieżące wykorzystywanie zdjęć i klipów wideo chronionych prawem autorskim w projektach osobistych i komercyjnych bez konieczności ponoszenia dodatkowych opłat za każdym razem, gdy korzystasz z tych treści. Jest to korzystne dla obu stron – dlatego też wszystko w serwisie iStock jest objęte licencją typu licencje typu royalty-free są dostępne w serwisie iStock?Licencje royalty-free to najlepsza opcja dla osób, które potrzebują zbioru obrazów do użytku komercyjnego, dlatego każdy plik na iStock jest objęty wyłącznie tym typem licencji, niezależnie od tego, czy jest to zdjęcie, ilustracja czy można korzystać z obrazów i klipów wideo typu royalty-free?Użytkownicy mogą modyfikować, zmieniać rozmiary i dopasowywać do swoich potrzeb wszystkie inne aspekty zasobów dostępnych na iStock, by wykorzystać je przy swoich projektach, niezależnie od tego, czy tworzą reklamy na media społecznościowe, billboardy, prezentacje PowerPoint czy filmy fabularne. Z wyjątkiem zdjęć objętych licencją „Editorial use only” (tylko do użytku redakcji), które mogą być wykorzystywane wyłącznie w projektach redakcyjnych i nie mogą być modyfikowane, możliwości są się więcej na temat obrazów beztantiemowych lub zobacz najczęściej zadawane pytania związane ze zbiorami zdjęć.
Jednak od 1461 r. aż do II wojny światowej na teren dependencji Korony brytyjskiej (taki sam status prawny posiada jeszcze wyspa Man Man na Morzu Irlandzkim) nie wkroczył obcy okupant. Dopiero
By US Army - Domena publiczna, lipca 2019 08:16/w Informacje, Polska Radio MaryjaTrzy pochodzące z okresu II wojny światowej niemieckie, dobrze zachowane karabiny maszynowe wykryli w paczce nadanej na Łotwie funkcjonariusze podlaskiej Krajowej Administracji Skarbowej. Przesyłka miała trafić do Wielkiej Brytanii. Broń – karabiny maszynowe MG 34 (Maschinengewehr 34) były w przesyłce kurierskiej. Paczka znajdowała się w jednym z oddziałów firmy kurierskiej. Funkcjonariusze celno-skarbowi natrafili na nią w trakcie prowadzonej tam kontroli przesyłek. Maciej Czarnecki z zespołu prasowego Izby Administracji Skarbowej w Białymstoku poinformował PAP, że paczka wzbudziła zainteresowanie, bo nie było w dokumentach informacji z deklaracją o jej zawartości. „Z uwagi na podejrzenie naruszenia przepisów ustawy o broni i amunicji w zakresie prawidłowości przesyłania i przewozu broni w sprawie zostało wszczęte postępowanie, do którego zostały zabezpieczone ujawnione karabiny. Aby wyjaśnić wszelkie okoliczności tego przypadku, podlaska KAS nawiąże również współpracę z łotewskimi służbami. Niewykluczone, że zabytkowa broń opuściła terytorium Łotwy nielegalnie” – poinformował Czarnecki. KAS podała, że karabin MG 34 był „uniwersalnym, szybkostrzelnym karabinem maszynowym”, który powstał w latach 30-tych XX w. „To podstawowa broń wsparcia w niemieckim Wehrmachcie, produkowana w kilku wariantach i używana także przez inne formacje oraz wojska pancerne, lotnictwo i marynarkę wojenną. Na szeroką skalę MG 34 był użytkowany przez niemiecką piechotę do 1943 roku, kiedy wyparł go jego następca – MG 42” – podał Maciej Czarnecki. PAP/RIRM
O odszkodowania walczą krewni ofiar II Wojny Światowej - finansisty Leopolda Wellisza i dyrektora zakładów Azotowych w Tarnowie Tadeusza Śledzińskiego. Polacy pozywają dwa niemieckie koncerny.
– Nie twierdzę, że nie było bohaterów, a jedynie to, że my ich dziś nie znamy. Tych prawdziwych. Bo ci, których zna każde rosyjskie dziecko, których pomniki zdobią główne place naszych miast, to postaci albo całkowicie zmyślone, albo zmyślone zostały ich bohaterskie czyny – mówi Borys Sokołow, historyk i autor książki „Prawdy i mity wielkiej wojny ojczyźnianej 1941 – 1945”. NEWSWEEK: Panie profesorze, kroczy pan bardzo ryzykowną ścieżką, niczym saper wśród min. Pisze pan, że Związek Sowiecki w trakcie II wojny światowej stracił 43 miliony ludzi. To koszmar, jedna piąta całej ludności! Do tej pory rosyjscy historycy mówili o 20-26 milionach. Co gorsza, twierdzi pan, że podczas wojny w Armii Czerwonej nie było bohaterów. Borys Sokołow: Nie twierdzę, że nie było bohaterów, a jedynie to, że my ich dziś nie znamy. Tych prawdziwych. Bo ci, których zna każde rosyjskie dziecko, których pomniki zdobią główne place naszych miast, to postaci albo całkowicie zmyślone, albo zmyślone zostały ich bohaterskie czyny. To kolosy wykute dłutem komunistycznych propagandystów. Co zaś do strat, przypomnę, że do lat 60. obowiązywała liczba 8-10 milionów ofiar. Później ZSRR przyznał się do owych 20. Wszystko po to, by ukryć prawdę o wojnie. Zrównoważyć jakoś straty rosyjskie z niemieckimi. Prawda zaś jest taka, że jeśli nie liczyć cywilów, straty na froncie wśród żołnierzy kształtowały się 1:10 na korzyść Wehrmachtu. Straty sowieckie były i są tabu, bo ujawnienie prawdy musiałoby pociągnąć za sobą konieczność wytłumaczenia, jak do tego mogło dojść, jak to w ogóle było możliwe. A to z kolei wymusiłoby napisanie historii wojny od nowa. Od nowa? Wszak historia II wojny światowej wydaje się już w pełni opisana. Proszę zwrócić uwagę, że dziś, 20 lat po pieriestrojce i głasnosti, po żmudnym wypełnianiu tzw. białych plam historii i odkłamywaniu, nikt przy zdrowych zmysłach już w Rosji nie neguje, że Stalin był mordercą i tyranem. Ale tylko do roku 1941 i znów od 1945 do dnia swojej śmierci. Na te przeszło trzy lata pomiędzy przeistacza się zaś w cudowny sposób w męża opatrznościowego ojczyzny i narodu. Te przeszło trzy lata niezwykłej metamorfozy dyktatora to czas wojny właśnie. To najprostszy, brutalny wręcz przykład tego, że historia II wojny światowej z pewnością jest dogłębnie zbadana i opisana, ale nie wojna, którą nazywamy wielką wojną ojczyźnianą, a więc konflikt między ZSRR a III Rzeszą rozpoczęty hitlerowską agresją z 22 czerwca 1941 r., a zakończony zdobyciem Berlina i kapitulacją Niemiec w maju 1945 r. W dodatku prawda o tej wojnie jest najgorzej znana w samej Rosji. To okres nie tylko nadal profesjonalnie niezbadany, ale przede wszystkim niewyobrażalnie zakłamany i zmitologizowany w czasach sowieckich. Te kłamstwa i mity wciąż funkcjonują nie tylko w masowej świadomości Rosjan, lecz także wypełniają łamy używanych dziś podręczników szkolnych i, o zgrozo, uniwersyteckich. Na dokładkę część historyków zagranicznych, a zwłaszcza publicystów, powtarza bzdury z zafałszowanych źródeł rosyjskich. Pan w książkach nie dotyka zapomnianych biografii, nieodkrytych dokumentów, pisze pan o sprawach kardynalnych, takich jak: sowieckie straty w ludziach, strategia Armii Czerwonej, kolaboracja na ziemiach okupowanych. To oznacza, że mity i zakłamanie, o których pan mówi, sięgają Rosji po 20 latach od upadku komunizmu prawdziwa historia wielkiej wojny ojczyźnianej jest są więc największe kłamstwa, które zadomowiły się w rosyjskich podręcznikach? Choćby przekonanie, że Armia Czerwona była bardziej profesjonalna i lepiej walczyła w drugiej połowie wojny niż w roku 1941. Czyż nie była tego dowodem choćby operacja Bagration, błyskotliwe zwycięstwo Armii Czerwonej na Białorusi, które zepchnęło Niemców aż do linii Wisły, w wielkich kotłach zmiażdżyło całe korpusy i doprowadziło do fizycznej wręcz likwidacji całą niemiecką Grupę Armii Środek? Czy nie jest to przykład umiejętnie przyswojonej przez Armię Czerwoną strategii blitzkriegu, odrobiona lekcja, po której uczeń przerósł mistrza? Nie. Operacja Bagration była możliwa tylko dzięki miażdżącej przewadze liczebnej Armii Czerwonej – w ludziach, czołgach, artylerii, samolotach. Nie byłoby też mowy o zwycięstwie, gdyby nie lądowanie aliantów w Normandii, które wymusiło wycofanie z Białorusi całego korpusu pancernego SS, i kilka faktów do dziś niedocenianych, jak choćby ostateczna przesiadka czerwonoarmistów z furmanek i archaicznych ZIS-5 i GAZ-AA na amerykańskie studebackery i kanadyjskie chevrolety. Na każdym filmie dokumentalnym, poczynając od roku 1944, te fantastyczne, niezawodne ciężarówki są wręcz symbolem Armii Czerwonej jak pepesza, jak gwiazdka na furażerce. Więc to Amerykanie pokonali... Bez przesady! Ale dochodzimy do dwóch kolejnych mitów. Pierwszy to teza, że anglo-amerykańska pomoc w ramach Lend--Lease miała dla zwycięstwa na wschodzie znaczenie marginalne, drugi, że marginalne było znaczenie otwarcia drugiego frontu i w ogóle wkładu zbrojnego aliantów. Do dziś w Rosji panuje przekonanie, że to Armia Czerwona zmiażdżyła Wehrmacht i że zmiażdżyłaby go tak czy inaczej. Do dziś wykorzystywana jest przez historyków rosyjskich praca Nikołaja Wozniesienskiego „Ekonomika wojenna ZSRR w okresie wojny ojczyźnianej”, wydana w 1947 roku, gdzie pomoc materialna Zachodu w ramach Lend-Lease Act została całkowicie przemilczana. Wzmiankowano jedynie, że stanowiła 4 proc. wartości sowieckiej produkcji wojennej. W podręcznikach rosyjskich stoi, że cała aliancka pomoc to 2 proc. artylerii, 7 proc. czołgów, 13 proc. samolotów bojowych, niecałe 6 proc. samochodów. Te liczby nie są prawdziwe, bo w ZSRR zawyżano poziom produkcji własnej. Dane o sukcesach sowieckiej ekonomiki wojennej, które miały przyczynić się do ostatecznego zwycięstwa, przez dziesięciolecia były argumentem propagandowym dowodzącym przewagi socjalizmu nad kapitalizmem. Spora część kłamstw utrwaliła się na dobre. Weźmy choćby samochody. Jeśli policzyć uczciwie, okaże się, że dostawy zachodnie stanowiły nie 6 proc., ale ponad 32 proc. całkowitej wojennej produkcji sowieckiej, zaś w przypadku samolotów niemal 25 proc. Gdyby nawet przytaczane przez pana liczby były prawdziwe, to mit obalają inne dane dotyczące towarów, które łatwo przemilczeć, bo nie jest to broń. Czyli tuszonka, przysmak czerwonoarmistów, słynna amerykańska konserwa mięsna?Chociażby. Dostawy tych konserw stanowiły prawie 20 proc. sowieckiej produkcji mięsa. Przede wszystkim jednak to surowce. Benzyna lotnicza. W 1941 r. produkcja rodzima pokrywała zaledwie 4 proc. zapotrzebowania. Dostawy alianckie to ponad 51 proc. benzyny lotniczej użytej w czasie wojny przez ZSRR, ponad 53 proc. prochu i materiałów wybuchowych. Metale kolorowe – pomoc z Zachodu – to 82 proc. miedzi, 90 proc. aluminium, 75 proc. niklu, 50 proc. ołowiu. Bez tych surowców przemysł wojenny stoi. Dalej: szyny kolejowe – 83 proc. produkcji wojennej ZSRR, opony i kauczuk – 43 proc., a jeszcze cukier, radiostacje, blachy pancerne, obrabiarki, lekarstwa... Na koniec nie bez znaczenia jest fakt, że dostawy Lend-Lease podtrzymały opór sowiecki w najtrudniejszym 1942 roku, kiedy cały ogromny potencjał techniczny Armii Czerwonej sprzed 22 czerwca 1941 r., zwłaszcza broń pancerna i lotnictwo, już nie istniał, fabryki zdemontowane i ewakuowane na wschód dopiero wznawiały pracę lub przestawiały się na produkcję nowych modeli uzbrojenia. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że bez alianckich dostaw Związek Sowiecki nie wytrzymałby niemieckiego naporu. Nikołaj Nikulin, który, co rzadkość, przesłużył w Armii Czerwonej całą wojnę, w wydanych w Polsce wspomnieniach opisuje koszmar frontu leningradzkiego. Nieustanne frontalne ataki mas piechoty na dobrze umocnione niemieckie punkty ogniowe. Pisze, że kiedy wiosną 1942 r. stopniały śniegi, odsłoniły wzdłuż wciąż niezdobytego nasypu kolejowego, gdzie bronili się Niemcy, góry trupów, z których kolejnych warstw można było odczytać, kiedy i kto szedł do ataku. Na dole rekruci z 1941 r. w letnich mundurach, dalej marynarze z Kronsztadu w czarnych kurtkach, leningradczycy z ochotniczych oddziałów w półcywilu, dalej w białych półkożuszkach zimowy szturm pułków syberyjskich i tak dalej Te frontalne ataki z „hura!!!” na ustach to z pewnością najlepszy przykład braku kunsztu wojennego Armii Czerwonej. Praktyka powszechna jeszcze w 1942 r. Ale czy później?Nikulin leżałby na tej stercie, miesiąca by nie przeżył, gdyby służył jako piechur albo czołgista w pierwszej linii, a nie na tyłach w artylerii, a później jako radiotelegrafista. Nie przeżyłby także po roku 1942, bo bezsensowne szafowanie żołnierską krwią było w Armii Czerwonej normą, aż do zatknięcia czerwonego sztandaru nad Reichstagiem. Tak, frontalny atak masą piechoty i czołgów to przykład typowy. Miałem okazję posłuchać wspomnień dowódcy batalionu, który podczas operacji berlińskiej nacierał na wzgórza Seelow. Cały batalion szturmował tylko jeden niemiecki punkt umocniony. W ataku polegli wszyscy dowódcy kompanii i większość dowódców plutonów. Kiedy dowódca batalionu poderwał żołnierzy do ostatniego szturmu, z ponad 700 ludzi w batalionie zostało już tylko mniej niż 100. W decydującej chwili niemiecki cekaem zamilkł. Okazało się, że strzelec postradał zmysły. Nie zniósł widoku narastających przed schronem zwałów trupów. Ale problem był szerszy niż wciąż powtarzane frontalne ataki. Brak kunsztu wojennego dowódców Armii Czerwonej przejawiał się w schematycznym działaniu, wybieraniu rozwiązań najprostszych, braku oryginalnych pomysłów, które mogłyby zaskoczyć przeciwnika. Do tego lęk przed podejmowaniem samodzielnych decyzji, braniem na siebie odpowiedzialności. Podoficerowie, kręgosłup każdej armii, niczym nie różnili się od szeregowców, a w końcu sami szeregowi szli w bój wyprostowani, biegiem wprost przed siebie, bo nikt ich nawet nie nauczył poruszać się do przodu skokami, kryć się, wykorzystywać ukształtowanie terenu. Wie pan co to takiego wrony? Domyślam się, że nie chodzi panu o czarne nazywano mężczyzn naprędce mobilizowanych na wyzwolonych terenach. Uważano ich za element niepewny, który najlepiej jak najszybciej posłać do walki. Broń Boże zostawiać na tyłach. Formowano więc z nich bataliony, które nie dostawały nawet mundurów, a karabin przypadał tylko tym z pierwszej linii, może jednemu na trzech. Reszta dostawała szpadle, saperki albo kije, prawdziwy oręż mieli zdobyć w boju, na nieprzyjacielu, lub podnieść po zabitych z pierwszego szeregu. Ale dlaczego wrony?Ze względu na cywilne łachy. Żołnierze z osławionych karnych batalionów dostawali przynajmniej karabiny, po łódce amunicji i używane mundury, często zdjęte z trupów. Tylko gwiazdki na furażerce nie mieli prawa nosić. Ci zaś w zimowym przeważnie pejzażu Rosji w szarych paltach i marynarkach wyglądali jak wrony na śniegu. A fachowcy, piloci, spadochroniarze, marynarze podwodniacy, kierowcy, mechanicy czołgów? Przecież jeszcze w połowie lat 30. Armia Czerwona zadziwiła zaproszonych zachodnich obserwatorów gigantycznymi manewrami z udziałem jednostek desantowych, które zrzucano z powietrza wraz ze wsparciem było przed stalinowskimi czystkami w armii i przed gigantycznym napompowaniem Armii Czerwonej techniką, której nie miał kto obsługiwać, bo nie nadążano ze szkoleniem fachowców. Z biegiem wojny też było coraz gorzej. Uzupełnienia nie nadążały za stratami. Przed rozpoczęciem wojny nasi lotnicy mieli za sobą szkolenie pilotażu – 30 wylatanych godzin. Od połowy 1942 roku trafiali na front po zaliczeniu jedynie od 4 do 15 godzin. Świeżo upieczeni piloci niemieccy mieli na koncie 450 godzin szkolenia. Nie przypadkiem przez ostatnie 18 miesięcy wojny, kiedy szkolenie Niemców skrócono do 150 godzin, Luftwaffe traktowała front wschodni jako przedłużenie poligonu. Wysyłano tam żółtodziobów, żeby się ostrzelali, doszkolili w bojowych już warunkach. Dopiero później przerzucano ich na zachód do walk nad Rzeszą z bardziej wymagającym przeciwnikiem, alianckimi wyprawami bombowymi. To w walce z aliantami Niemcy stracili dwie trzecie samolotów. Sowieccy spadochroniarze w czasie wojny wykonali jedną operację, która zakończyła się kompromitująca porażką. We wrześniu 1943 roku zrzucono dwie brygady spadochroniarzy z zadaniem pochwycenia przyczółków na zachodnim brzegu Dniepru. Większość z nich wylądowała w rzece albo wprost na niemieckich pozycjach. Wystrzelano ich niemal do nogi. Dwie brygady! Marynarka wojenna zdołała przeprowadzić zaledwie dwie jako tako udane bardziej skomplikowane operacje desantowe. Pierwsza to ewakuacja załogi oblężonego Sewastopola, druga – desant na półwyspie Kercz. Nie udało się zablokować ewakuacji Niemców z Krymu w maju 1944 r. ani zaopatrzenia i ewakuacji załóg Wehrmachtu z portów bałtyckich w latach 1944-1945. O masakrze radzieckiego konwoju cofającego się w 1941 r. z Tallinna do Leningradu aż wstyd to działo się w warunkach przytłaczającej przewagi floty radzieckiej, zarówno na Bałtyku, jak i Morzu Czarnym. No dobrze, pozostaje więc indywidualne bohaterstwo sowieckiego człowieka. Taki Aleksander Matrosow, jego nazwisko do dziś zna każde rosyjskie dziecko. Jest w wzywała czerwonoarmistów do niszczenia wroga nawet za cenę własnego życia. Takie są też scenariusze najbardziej znanych mitów. Weźmy trzy najbardziej znane: o panfiłowcach, marynarzach z Sewastopola i Matrosowie właśnie. Panfiłowcy z politrukiem Wasilijem Kłoczkowem na czele to 28 bohaterów, którzy za cenę życia 25 z nich zniszczyli 20 czołgów. W rzeczywistości było ich 140, część zginęła, część się poddała, przy życiu zostało 28. Czołgów zniszczyli nie 20, tylko pięć. Cała prawda, którą szybko zatuszowano, wyszła na jaw podczas procesu człowieka, który okazał się jednym z panfiłowców. Sądzono go za kolaborację. W niewoli wstąpił do niemieckiej policji pomocniczej. Marynarze z Sewastopola – pięciu, także pod wodzą politruka –mieli jesienią 1941 r. rzucić się pod niemieckie czołgi z wiązkami granatów i zniszczyć aż 15 maszyn. Pomijając trudność zniszczenia 15 czołgów przez pięciu samobójców, mit ten upada w konfrontacji z faktem, że siły rumuńsko-niemieckie, oblegające w październiku 1941 r. Sewastopol nie miały ani jednego czołgu. Nie miały nawet artyleryjskich ciągników mechanicznych, tylko tabor koński. Matrosow zaś stał się legendą, bo zasłonił własną piersią gniazdo cekaemu. W rzeczywistości padł martwy na otwór wentylacyjny i niemiecka załoga przerwała ogień, próbując usunąć zwłoki. Ten moment wykorzystali pozostali szturmujący i podeszli tak blisko, że Niemcy musieli uciekać. Taka rozprawa z mitami musi być dla pana rodaków historykiem, nie anestezjologiem. Rozprawa z mitem o Matrosowie nie znaczy, że nie mieliśmy bohaterów. Było ich wielu, tylko postali w większości bezimienni, bo na cokoły trafili kamikadze. Da się ich odnaleźć, tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Gdzie?W niemieckich archiwach. Niemcy zwykle odnotowywali np. fakt, że jakiś czołg radziecki zniszczył kilkanaście ich maszyn i zdołał się wycofać. Pomijając bełkot Hitlera o oporze do ostatniego żołnierza, w jednostka liniowych Wehrmachtu taki właśnie model bohaterstwa był promowany. Zniszczyć jak najwięcej sił wroga, ponosząc jak najmniejsze straty. Najsmutniejsze jest to, że ze wszystkich mitów o wielkiej wojnie ojczyźnianej najbardziej odkłamany został ten dotyczący kolaboracji obywateli ZSRR z hitlerowcami. Smutne, dlatego że wiele publikacji czy filmów, zwłaszcza w internecie, wręcz gloryfikuje Andrieja Własowa i ludzi mu podobnych. Tam gdzie zamilkł komunizm, odzywa się nacjonalizm. Cóż, głosowi rozsądku, trzeźwej oceny i rzetelnych badań przebić się przez ten hałas jest najtrudniej. Przynajmniej w Rosji.
Po I wojnie światowej Niemcy musiały wypłacić państwom Ententy i ich sojusznikom 132 miliardy marek w złocie. Jednak po II wojnie światowej przyjęto zasadę, którą trafnie skwitował brytyjski ekonomista prof. Mark Harrison: „Po II wojnie światowej postanowiono powiesić przywódców, ale nie karać narodu. Po I wojnie światowej
Niemiec zasalutował nad ciałem Polaka i powiedział: to jest bohater Data utworzenia: 1 września 2019, 7:00. Jedną z pierwszych polskich ofiar II wojny światowej był kapral rezerwy Piotr Konieczka. W nocy z 31 sierpnia na 1 września ten pochodzący z Pomorza 38-letni żołnierz pełnił służbę na posterunku granicznym w Jeziorkach koło Piły. Ok. godz. pierwszej na placówkę przypuściła atak niemiecka grupa dywersyjna. 40 minut później kapral, który obsługiwał karabin maszynowy, został postrzelony. Potem hitlerowcy zatłukli go kolbami karabinów. Niemiecki oficer, gdy zobaczył ciało Polaka już po walce, zasalutował przed nim i powiedział: to jest bohater. Jako żołnierz... Kapral rezerwy Piotr Konieczka Foto: BRAK Piotr Konieczka urodził się 29 kwietnia 1901 w Czarżu. Potem jego rodzina przeniosła się do Wielkopolski i osiedliła się w Brodnej, gdzie prowadziła swoje kilkuhektarowe gospodarstwo. Z żoną Heleną miał dwóch synów: Zygfryda oraz Romana. Wiosną 1939 roku został zmobilizowany do polskiej armii. 1 września ok. godz. został zabity. Warto przypomnieć, że pierwsze pociski na Polską Składnicę Wojskowej na Westerplatte zostały wystrzelone z niemieckiego pancernika „Schleswig-Holstein” o godz. Trzy godziny po śmierci Konieczki. Jak podał Głos Wielkopolski, 2 września Giersz, chłop z Jeziorek, na konnym wozie przywiózł do Śmiłowa, gdzie znajduje się kościół i cmentarz, zwłoki kpr. Konieczki oraz bestialsko zabitego siekierą strażnika granicznego Szczepana Ławniczaka. Do wozu podszedł oficer Wehrmachtu w randze majora i zażądał odkrycia zwłok. Dowiedział się, że jeden z zabitych, to żołnierz, który sam bronił posterunku w Jeziorkach. Wówczas major rzekł: „To jest bohater. Jako żołnierz nie złamał przysięgi”. Potem zasalutował zmarłemu żołnierzowi. Zobacz także Ostatecznie obaj, Konieczka i Ławniczaka, spoczęli we wspólnej mogile, w pełnym umundurowaniu, na cmentarzu parafialnym w Śmiłowie. Pamięć o bohaterze po wojnie Po wojnie o Konieczce nie zapomnieli okoliczni mieszkańcy, którzy postawili mu skromną drewnianą tablicę. W 45. rocznicę wybuchu II wojny światowej dr Włodzimierz Łęcki z Poznania zwrócił się do władz państwowych o pośmiertnie przyznanie Piotrowi Konieczce medalu „Za wojnę obronną 1939”. Z kolei w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej bohaterowi postawiono pamiątkowy obelisk. Umieszczono na nim napis, że jako pierwszy w Wielkopolsce poległ śmiercią żołnierza. Teraz już wiemy, że również w Polsce. 14 września 2010 roku Piotr Konieczka został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Największa wojna światowa w historii II wojna światowa trwała od 1 września 1939 (agresja Niemiec na Polskę) do78 maja 1945 (podpisanie w Reims aktu bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy - Rosjanie z uwagi na róźnicę czasu uważali że wojna zakończyła się 9 maja) – w Europie, i 2 września na świecie (akt bezwarunkowej kapitulacji Japonii podpisany na pokładzie pancernika USS Missouri w Zatoce Tokijskiej). W wojnie uczestniczyło 1,7 mld ludzi, w tym 110 mln żołnierzy. W trakcie działań wojennych zginęło od 50 do 85 milionów osób. Szacunki te są tak rozbieżne, bo zakładają wiele zmiennych - w tym śmierci spowodowane głodem czy chorobami, których nie można było leczyć z powodu działań wojennych. Źródło: Głos Wielkopolski, Wikipedia Hitler i Stalin podzielili nasz kraj. To był początek światowej katastrofy Zdobył medal dla Polski, wrzucili go do dołu i zakopali /2 Kapral rezerwy Piotr Konieczka PAP 14 września 2010 roku Piotr Konieczka został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski /2 Kapral rezerwy Piotr Konieczka BRAK Kapral rezerwy Piotr Konieczka pochodził z Pomorza Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
Nowe rodzaje broni podczas I wojnie światowej. Czołgi. Artyleria. Lotnictwo. Pierwsze czołgi zostały użyte podczas bitwy nad Sommą (15 września 1916 roku), gdzie nie odniosły jednak wielkiego sukcesu. Pierwszym masowym użyciem czołgów w bitwie było starcie pod Cambrai w roku 1917. Lotnictwo wojskowe miało w tym okresie bardzo
Internet drwi z broni tego żołnierza. Sprawdziliśmy co to za karabin i przestaliśmy się śmiać Data utworzenia: 8 marca 2022, 18:50. W związku z rozpętaną przez Władimira Putina wojną przeciwko Ukrainie w sieci pojawia się dużo zdjęć związanych z tematyką militarną. Jedno z nich wywołało niemałą sensację, a nawet drwiny fanów historii i uzbrojenia. Ma ono bowiem przedstawiać rosyjskiego lub białoruskiego żołnierza uzbrojonego w karabin z II Wojny Światowej. Problem w tym, że nie wiadomo do końca czy zdjęcie pochodzi z obecnego konfliktu. Za żołnierzem stoi transporter z oznaczeniem przypominającym literę "O". To wskazywałoby na to, że to żołnierz białoruski. Ale niektórzy uważają, że to rosyjska formacja z Doniecka lub... grupa rekonstrukcyjna. W każdym razie Mosin, którego widać na zdjęciu ma długą i bogatą historię, a w rękach dobrego strzelca był i jest niezwykle groźną bronią. Nie wiadomo dokładnie co to za formacja, ale na ramieniu wojaka wisi niewątpliwie stary dobry Mosin. Foto: @WarinUkraine7 / Twitter Na zdjęciu, które obiegło internet widać grupę żołnierzy w dość współczesnych mundurach, choć nie są to raczej mundury obecnej armii rosyjskiej. Za to z pewnością broń, którą jeden z wojaków ma na ramieniu możemy obecnie częściej obejrzeć w muzeum niż na polu bitwy. Jest to bowiem słynny Mosin-Nagant, którego różne wersje armia rosyjska, a potem sowiecka używała od lat 90. XIX w. do 50. wieku XX. Sporo wątpliwości wśród znawców tematyki militarnej wzbudziła formacją, którą widać na zdjęciu. W ożywionej dyskusji na forum jej uczestnicy wskazywali, że żołnierze mają na głowach stare sowieckie hełmy, prawdopodobnie model SSh-68 z lat 80., obecnie nieużywane. Spore wątpliwości wzbudził też zupełny brak naszywek na mundurach, chociaż wiadomo, że noszą je na swoich uniformach biorący obecnie udział w inwazji na Ukrainę żołnierze rosyjscy. Grupa na zdjęciu wygląda więc bardziej na jakąś formację nieregularną, być może są to separatyści z Doniecka lub Ługańska. Mosin - 60 lat wystrzałowego życia w służbie imperium... Nie jesteśmy w stanie zweryfikować, czy zdjęcie rzeczywiście zostało wykonane obecnie i kogo właściwie przedstawia, ale i tak zainteresowała nas broń, w którą wyposażony jest żołnierz ze zdjęcia. Przez 60 lat Mosin-Nagant dał się poznać jako karabin dobrze dostosowany do militarnych potrzeb carskiego, a potem sowieckiego imperium. Mosiny były bowiem bardzo prostą i tanią konstrukcją, co pozwoliło na ich masową produkcję nawet przez słabo wykwalifikowaną kadrę. Przy tym dobrze wykonane egzemplarze cechowały się przyzwoitą celnością. Zobacz także Podstawą do stworzenia pod koniec XIX w. nowoczesnej broni dla rosyjskiej piechoty był karabin Belga Émila Naganta. Opierając się na konstrukcji tego karabinu, w 1890 roku kapitan Siergiej Mosin opracował własny karabin. Od tego czasu przeszedł wiele modernizacji, a dni swojej chwały przeżył na polach bitew II Wojny Światowej, gdy uzbrojeni w jego wersję snajperską (z celownikiem optycznym) radzieccy strzelcy wyborowi siali popłoch w niemieckich szeregach. ... i przeciwko imperium Mosina używali nie tylko Rosjanie. W okresie międzywojennym stał się standardowym karabinem armii fińskiej. W związku z tym, kiedy 30 listopada 1939 roku Armia Czerwona zaatakowała Finlandię, to Rosjanie stali się nie tylko użytkownikami Mosinów, ale też celami dla fińskich wersji tych karabinów. Szczególnie dokuczliwy dla sołdatów Stalina był jeden z nich, obsługiwany przez niepozornego rolnika z południowej Karelii. Simo Häyhä używał fińskiego wariantu karabinu wyborowego Mosin z muszką i szczerbinką, ale bez lunety. Twierdził, że przy używaniu celownika optycznego snajper musi podnieść głowę wyżej, a poza tym możliwość wystąpienia odbić światła na soczewkach celownika zwiększa ryzyko wykrycia strzelca. Mimo nieużywania celownika optycznego udało mu się zabić aż 505 czerwonoarmistów. Jego przerażający bilans zlikwidowanych agresorów jest zresztą jeszcze wyższy. Häyhä 200 Rosjan zabił też "dodatkowo" przy pomocy pistoletu maszynowego Suomi i pistoletu Lahti. Te liczby są kwestionowane przez niektórych historyków, jednak niewątpliwie akcje fińskiego strzelca wpływały demoralizująco na oddziały Stalina. Sowieci wielokrotnie i bezskutecznie próbowali go zlikwidować, przeprowadzając nawet naloty bombowe i używając ciężkiej artylerii oraz wysyłając swoich snajperów. Simo Häyhä został co prawda ranny, ale przeżył i zmarł dopiero w 2002 roku wieku 97 lat. Jest uznany za najskuteczniejszego snajpera w historii wojen. Mosin wciąż groźny? Wracając do zdjęcia z rzekomym współczesnym żołnierzem uzbrojonym w ten przedpotopowy karabin, warto dodać, że obecne armie i służby specjalne używają bardzo nowoczesnych i wyspecjalizowanych karabinów snajperskich. Odpowiednie użycie strzelców wyborowych może wprowadzić zupełną dezorganizację w szeregach nieprzyjaciela. Skuteczni mogą być również w chronieniu własnych oddziałów, co pokazał Clint Eastwood w filmie "Snajper". Niezależnie od tego użycie przestarzałej broni przez współczesne oddziały nieregularne nie powinno dziwić. Zazwyczaj różne armie posiadają jej spore rezerwy, przeznaczając je w razie czego dla formacji pomocniczych. Zresztą Mosin to nie muzealna zabawka, wciąż potrafi zabijać. Sami Ukraińcy udowodnili też, że nawet obecnie można poddać go modernizacji. Zaprojektowali ambitne unowocześnienie Mosina, dostosowujące go do współczesnych warunków pola walki. Broń ta pod zmienioną nazwą WM2 MP-UOS trafiła do oddziałów Gwardii Narodowej. /PW/ Źródło: Przeczytaj także: Nowy polski karabinek trafi w cel z 2 km! Litwini boją się inwazji Rosji. Masowo kupują broń Radziecka broń! Taki sprzęt przekazują Niemcy walczącej Ukrainie /3 Alamy / Be&w Przez 60 lat Mosin-Nagant dał się poznać jako karabin dobrze dostosowany do militarnych potrzeb carskiego, a potem sowieckiego imperium. /3 Alamy / Be&w Mosiny były bardzo prostą i tanią konstrukcją. /3 - / BRAK Tej broni używali też przeciwnicy Rosjan tak jak uznany za najskuteczniejszego snajpera w historii Simo Häyhä. Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
konstrukcje i ich wersje zmodernizowane) oraz niemieckie i radzieckie sił zbrojne, podczas I i II Wojny Światowej oraz wojny polsko-bolszewickiej, wskazują na mnogość typów i kalibrów amunicji i innych środków bojowych, jakie można jeszcze znaleźć na terenie naszego kraju.
Simo Häyhä, Ludmiła Pawliczenko, Wasilij Zajcew, Bert Kemp, Sepp Allerberger... nazwiska tych snajperów przeszły do legendy II wojny światowej. Ten pierwszy miał 160 cm wzrostu, czyli nie wiele więcej niż karabin, którym się posługiwał... "Biała śmierć", czyli fiński strzelec wyborowy Simo Häyhä. Do fińskiej armii został powołany w 1925 roku. Wychował się na rodzinnej farmie, w których uczył się myślistwa i sztuki przetrwania w surowych warunkach. Häyhä swój talent strzelecki wykorzystał w zabójczy sposób podczas wojny radziecko-fińskiej w latach 1939-1940. W jednej z pierwszych swoich akcji otrzymał rozkaz zlikwidowania sowieckiego snajpera, który zdążył już zabić trzech fińskich dowódców plutonów i podoficera. Przyjmując wyzwanie, Häyhä zaprezentował całą swoją cierpliwość i skrupulatne przygotowania, które stały się jego znakiem firmowym. Po wyszukaniu odpowiedniego stanowiska strzeleckiego pozostał niemal w bezruchu, owijając się ciepło w strój maskujący i prowadząc obserwacje przez przyrządy celownicze karabinu. Kilka godzin później, kiedy się nieco ściemniło i dzień dobiegał końca, pojawiła się wyczekiwana możliwość. Odbłysk słońca w lunecie na sekundę zdradził pozycję celu i Häyhä dostrzegł Rosjanina, dość nieostrożnie podnoszącego się z ukrycia, niewątpliwie przekonanego, że zapadający zmrok nie skrywa żadnego niebezpieczeństwa. Jeden strzał w głowę z karabinu snajpera dowiódł, jak bardzo mylne było to przeświadczenie - czytamy w "Snajperach Drugiej Wojny Światowej". Polowanie na żołnierzy wroga doprowadził z czasem do perfekcji. Potrafił godzinami siedzieć w bezruchu w swoich kryjówkach i doskonale zamaskowany oczekiwał na strzał. Nosił biały kombinezon narciarski i nawet lufę karabinu owijał białą gazą. Za pożywienie służyły mu kostki cukru. Häyhä używał karabinu M/28-30, który był fińską wersją samopowtarzalnego karabinu Mosin-Nagant. Media Co ważniejsze, był pozbawiony... celownika optycznego. Häyhä używał jedynie celownika mechanicznego umieszczonego na kolbie karabinu. Potrafił zabić 10 żołnierzy radzieckich jednego dnia, a kiedy szczęście mu sprzyjało, to liczby były większe. W ciągu trzech dni w grudniu 1939 roku zabił 51 żołnierzy sowieckich, a później w tym samym miesiącu osiągnął swój najwyższy wynik: 25 potwierdzonych zabitych jednego dnia. Rosjanie nie mieli sposobu na wyeliminowanie "Białej śmierci". Czasem z bezsilności używali nawet artylerii i moździerzy, by zabić fińskiego snajpera, ale bezskutecznie. Häyhä wysłał na tamten świat 542 żołnierzy sowieckich. Nie mniejszą sławą okryło się nazwisko radzieckiego snajpera Wasilija Zajcewa. Podobnie jak jego fiński odpowiednik, Zajcew od najmłodszych lat uczył się posługiwania bronią. Był myśliwym z wioski Jeleninskoje na Uralu. Prawdziwą chwałą okrył się podczas krwawych walk o Stalingrad w 1942 roku. Radzieccy dowódcy doskonale znali wyjątkowe umiejętności strzeleckie Zajcewa i dostał on zadanie stworzenia pierwszej szkoły i oddziału snajperów, którzy w ruinach miasta eliminowaliby z walki niemieckich żołnierzy i oficerów. "Praca" snajpera w rumowisku Stalingradu była szczególnie trudna, ponieważ broń snajperska przeznaczona jest do walki na dużym dystansie. W Stalingradzie znaczna część walk odbywała się na bardzo bliską odległość. Dochodziło do wielu snajperskich pojedynków. Zajcew stał się znany, sowiecka propaganda wykreowała go na bezwzględnego zabójcę Niemców. Doniesienie o radzieckim snajperze nie uszły uwagi hitlerowcom. To podobno wtedy doszło do najsłynniejszego pojedynku strzelców wyborowych Stalingradzie. Do miasta miał zostać wezwany niejaki major Koenig, dowodzący berlińską szkołą snajperów. Miał jedno zadanie: zabić Zajcewa. Autorzy książki wyjaśniają jednak, że nazwisko Koenig (Król) mogło być pseudonimem niemieckiego strzelca funkcjonującego na tamtym odcinku frontu. W związku z tą walką wymieniano także nazwisko Thorvald, ale taki żołnierza nie ma w niemieckich aktach i nie kierował on berlińską szkołą snajperów. Jedno nie ulega wątpliwości, pojedynek znakomitych strzelców wyborowych się odbył, a na przeciwko Zajcewa stanął snajper znający swój fach po mistrzowsku. W ruinach miasta odbyła się gra, z której zwycięsko wyszedł Wasilij Zajcew. Opuścił on armię w randze kapitana. Jego oficjalny wynik to 242 zabitych. Autorzy książki piszą, że w rzeczywistości Zajcew zanotował 400 trafień, ale tylko trafienia potwierdzone (przez obserwatora) umieszczano w oficjalnych dokumentach. Uważa się, że wśród sowieckich snajperów największą liczbę zabitych wrogów miał na koncie Iwan Sidorenko ze 112 Pułku Strzelców - 500 oficjalnie potwierdzonych trafień. Wśród snajperskich legend jest także przedstawicielka płci pięknej. To Ludmiła Pawliczenko, jak o niej ówcześnie mówiono, najgroźniejsza kobieta świata. Ukrainka, która w 1937 roku rozpoczęła studia historyczne, a tuż przed wojną obroniła pracę magisterską. Po ataku Niemców na ZSRR jako ochotniczka zgłosiła się do sowieckiej armii. Jej sława wykuwała się podczas obrony Odessy. Swoje pierwsze trafienie zaliczyła w czasie czterodniowych walk o wzgórze koło Bielajewki. Dokładnie były to dwa celne strzały, trzeci z Niemców zdołał zbiec. Była doskonałą maszyną do zabijania. Potrafiła przebywać w ukryciu nawet 18 godzin, mając do dyspozycji tylko suchy chleb i wodę... Średnio zabijała czterech Niemców dziennie. Ogółem jej wynik w czasie walk o Odessę to 187 trafionych żołnierzy wroga. Broniła też Sewastopola. Pawliczenko kilkakrotnie była ranna, a na jej koncie zapisano ostatecznie 257 zabitych wrogów. Zmarła w październiku 1974 roku. Jej imię nosi jedna z ulic Sewastopola... "Sekrety historii. Snajperzy Drugiej Wojny Światowej. Wydanie drugie", wydawnictwo RM Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję
Pasjonaci historii i poszukiwań skarbów z Sekcji Detektorystów – Lubań, należącej do Stowarzyszenia Miłośników Górnych Łużyc, dokonali niezwykłego odkrycia w jednym z lasów w okolicy miasta Lubań na Dolnym Śląsku. Udało im się odnaleźć niemiecki karabin automatyczny z okresu II wojny światowej - Sturmgewehr 44, w skrócie STG 44. Broń była zakopana w ziemi. Przed
MG 34 był uniwersalnym, szybkostrzelnym karabinem maszynowym produkcji niemieckiej strzelającym pociskami kal. 7,92 mm Podlaska KASFunkcjonariusze Krajowej Administracji Skarbowej z Białegostoku podczas kontroli przesyłek w oddziale jednej z firm kurierskich ujawnili trzy niemieckie karabiny maszynowe MG 34 (Maschinengewehr 34) pochodzące z okresu II wojny światowej. Zabytkowa broń miała trafić do Wielkiej Brytanii od nadawcy z Funkcjonariusze Podlaskiego Urzędu Celno-Skarbowego w Białymstoku podczas kontroli wykonywanej w oddziale jednej z firm kurierskich zainteresowali się paczką nadaną na Łotwie do odbiorcy w Wielkiej Brytanii. Nie widniała na niej żadna deklaracja dotycząca zawartości - relacjonuje asp. Maciej Czarnecki z zespołu prasowego Izby Administracji Skarbowej w Białymstoku. Po otwarciu przesyłki okazało się, że w jej wnętrzu znajdują się trzy niemieckie karabiny maszynowe MG 34 używane na frontach II wojny karabiny maszynowe MG 34 z okresu II wojny światowej w przesyłce kurierskiej (źródło: KAS Białystok)Asp. Czarnecki dodaje, że z powodu podejrzenia, iż mogły zostać naruszone przepisy ustawy o broni i amunicji (w zakresie prawidłowości przesyłania i przewozu broni). W sprawie zostało już wszczęte postępowanie. Funkcjonariusze zabezpieczyli ujawnione karabiny. - Aby wyjaśnić wszelkie okoliczności tego przypadku, podlaska KAS nawiąże również współpracę z łotewskimi służbami. Niewykluczone, że zabytkowa broń opuściła terytorium Łotwy nielegalnie - mówi asp. Maciej też: Bobrowniki. Przemycali stare monety, prehistoryczną biżuterię, a teraz grot włóczniKarabin maszynowy MG 34MG 34 (Maschinengewehr 34) był uniwersalnym, szybkostrzelnym karabinem maszynowym produkcji niemieckiej strzelającym pociskami kal. 7,92 mm, powstałym w latach 30. ubiegłego wieku. To podstawowa broń wsparcia w niemieckim Wehrmachcie, produkowana w kilku wariantach i używana także przez inne formacje oraz wojska pancerne, lotnictwo i marynarkę wojenną. Na szeroką skalę MG 34 był użytkowany przez niemiecką piechotę do 1943 roku, kiedy wyparł go jego następca – MG ofertyMateriały promocyjne partnera
Przed II wojną światową Wieluń liczył 15 tys. mieszkańców i był dobrze prosperującym miastem, w którym znajdowały się zakłady przemysłu spożywczego, niewielkie fabryki, cukrownia i wiele drobnych firm rzemieślniczych. Istniała też społeczność żydowska licząca ponad 5 tys. osób. Pierwszego dnia wojny o godzinie 4.40
Obok powszechnie znanych czołgów i samolotów, w czasie pierwszej wojny światowej używano również mniej typowego uzbrojenia: od pocisków manewrujących, poprzez sięgające średniowiecza katapulty, po łamacze obojczyków i rakiety powietrze – powietrze. A to tylko część niezwykłego uzbrojenia z tamtej epoki!Pierwsza wojna światowa, ten trochę zapomniany, choć arcyważny konflikt to czas najbardziej zaciętych walk w historii. Prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz na taką skalę połączono wówczas nowoczesne uzbrojenie z mentalnością, każącą przeć do zwycięstwa nawet za absurdalnie wysoką cenę, niezależnie od ponoszonych takiego podejścia były niewyobrażalnie krwawe bitwy, jak jedno z najważniejszych starć tamtej wojny, toczona na terenie dzisiejszej Polski bitwa pod Gorlicami, gdzie w ciągu trzech dni na 20-kilometrowym odcinku poległo niemal 200 tys. żołnierzy (zaciętość walk była znacznie większa, niż w przypadku np. słynnego Verdun).Pierwsza wojna jest warta uwagi również z innego powodu: to konflikt, w czasie którego pojawiło się wiele nietypowych broni. Ich wyjątkowość polegała na tym, że albo były wczesną formą jakiegoś nowoczesnego uzbrojenia, albo – przeciwnie – usiłowały łączyć technologię sprzed wieków z realiami XX-wiecznego pola jak zniszczyć latające cygaro?Wojskowy Zeppelin klasy P. W sumie wybudowano 22 maszyny tego typuChoć sterowce były używane przez różne strony konfliktu, to symbolem tej klasy sprzętu stały się niemieckie latające cygara, projektowane przez Ferdinanda Zeppelina. Były stosowane w różnych rolach, jednak najbardziej spektakularną była rola bombowców strategicznych – w czasie wojny Niemcy wykonywali bombowe rajdy grupami, liczącymi nawet kilkanaście maszyn, a ofiarą sterowców padły Londyn, Neapol, Antwerpia, Warszawa czy początkowym okresie wojny sterowce miały wiele istotnych przewag nad samolotami: choć były wolniejsze (ale tylko trochę – niektóre rozpędzały się nawet do 125 km/h), to miały bardzo duży zasięg i udźwig, a do tego latały na wysokości nieosiągalnej dla wczesnych samolotów myśliwskich. Co więcej mogły być całkiem nieźle uzbrojone w kilka karabinów o tych majestatycznych maszynach warto rozprawić się z jednym z popkulturowych mitów: zniszczenie sterowca w pierwszej połowie Wielkiej Wojny graniczyło z cudem. W popkulturze żywe jest wspomnienie płonącego Hindenburga, którego katastrofa była praktycznym końcem ery sterowców, jednak wbrew powszechnemu przekonaniu zapalenie wypełniającego powłokę sterowca wodoru wcale nie było proste – wybuchowa mieszanka powstawała bowiem w ściśle określonych warunkach (połączenie zapłonu z określoną ilością tlenu), których uzyskanie było w czasie pierwszego lotu zeppelin SL5, stacjonujący w DarmstadtBezsilna była również artyleria: sterowce latały wysoko, artylerzyści nie dysponowali możliwością precyzyjnego określenia pułapu, a pociski artyleryjskie dziurawiły wprawdzie powłokę sterowca, ale przelatywały przez niego bez detonacji. Przy rozmiarach latających cygar, sięgających nawet 150 metrów, kilka dziur nie stanowiło dla nich zagrożenia – radykalnym przykładem może być powrót do bazy sterowca Z VI, który w czasie bombardowania twierdzy Liege zaliczył rozerwanie powłoki przez wybuch wspomnieć, że pierwszy niemiecki sterowiec został zniszczony dopiero w połowie 1915 roku – po niemal roku wojny. A i to nastąpiło przypadkiem – wracające z bombardowania, latające cygaro leciało bowiem na niskim pułapie, dzięki czemu angielski pilot, podporucznik Reginald Alexander John Warnerord z Królewskiego Korpusu Lotnictwa Marynarki, był w stanie wznieść się nad sterowiec i… zrzucić na niego sześć to jednak szczęśliwy przypadek. Normą było coś innego – z 72 lotów, jakie wiosną 1915 roku wykonano w celu przechwycenia sterowców, zaledwie 3 misje zakończyły się walką. Rezultat był opłakany: nie zestrzelono żadnego sterowca, za to stracono – z różnych przyczyn – w sumie 15 zmieniła się radykalnie dopiero w drugiej połowie wojny, gdy jesienią 1916 roku zastosowano specjalne, zapalające pociski do karabinów maszynowych i udoskonalono taktykę walki, w czasie której należało koncentrować ostrzał w jednym punkcie powłoki. Dopiero tak wyposażone, coraz doskonalsze samoloty zaczęły stanowić dla sterowców śmiertelne manewrujące dalekiego zasięguWczesny pocisk samosterujący znany jako Orzeł Wolności albo Kettering BugMogłoby się wydawać, że pociski manewrujące to wynalazek nawet jeśli nie całkiem współczesny, to należący do epoki komputerów i elektroniki. Pierwsze egzemplarze broni tego typu powstały jednak sto lat temu, w czasie I wojny okazała się amerykańska konstrukcja o nazwie Orzeł Wolności, skądinąd zabawnej, biorąc pod uwagę jej przeznaczenie. Jej pomysłodawcą i konstruktorem był Charles F. Kettering – wybitny wynalazca i posiadacz ponad 180 patentów, a wykonawcą manufaktura, założona przez prekursorów lotnictwa, braci nazywany wówczas latającą torpedą, miał formę niewielkiego, dwupłatowego samolotu, startującego z czterokołowego, wysokiego wózka. Przełomowym wynalazkiem, który pozwalał na automatyczne obieranie i utrzymywanie zadanego kursu, okazał się montowany w kadłubie żyroskop. Przed lotem, w oparciu o dane meteorologiczne, określano dystans lotu, uwzględniając przy tym siłę i kierunek montująca serię pocisków samosterujących Kettering BugPróby, prowadzone od 1916 roku wykazały, że latająca torpeda może być przydatna: Orzeł Wolności, znany szerzej pod nieformalną nazwą Kettering Bug, był w stanie przebyć w powietrzu nawet 120 pokonaniu zadanej odległości automat wyłączał silnik i składał skrzydła maszyny, aby uniemożliwić jej szybowanie, a kadłub zawierający nieco ponad 80 kilogramów ładunku wybuchowego spadał na udanych prób do końca wojny nie zdecydowano się na bojowe użycie tej broni. Jednym z powodów – poza ciągle trwającymi pracami, zmierzającymi do dopracowania konstrukcji - były obawy, związane z przelotem śmiercionośnego ładunku nad własnymi wojskami. Testy trwały również po zakończeniu pierwszej wojny światowej, aż do czasu wyczerpania funduszy i zapasu 25 wyprodukowanych paryskie: pierwszy obiekt w stratosferzeDziało paryskieDziałania wojenne na froncie zachodnim były niezwykle krwawe, ale linia frontu była dość stabilna – walczące strony kosztem dziesiątek tysięcy zabitych były w stanie zmieniać ją o kilka czy kilkanaście kilometrów, ale niemal każdy atak był szybko zatrzymywany dzięki potędze artylerii i karabinów takich warunkach Niemcy postanowili zbudować działo, które – mimo oddalenia linii frontu od Paryża – byłoby w stanie ostrzeliwać stolicę konstrukcja niezwykła: ważące 256 ton działo o kalibrze 21 centymetrów, z lufą mierzącą w sumie 34 metry. Lufa była tak długa, że uginała się pod własnym ciężarem i trzeba było ją prostować za pomocą specjalnych odciągów. Na domiar złego wystrzeliwane pociski zdzierały część jej wewnętrznej warstwy – z tego powodu pociski produkowano w numerowanych seriach, a każdy numer miał kaliber odrobinę większy od paryskieZasięg działa sięgał 130 kilometrów, jednak celność była znikoma – pozwalała na ostrzeliwanie celów wielkości dużego miasta. Ważące 90 kilogramów pociski przy niewielkiej szybkostrzelności działa miały jednak zbyt małą siłę, by spowodować poważniejsze szkody, więc ostrzał miał głównie znaczenie psychologiczne. Ponad 300 wystrzelonych przez Działo Paryskie pocisków zabiło w sumie około 250 czasów, w którym ta broń była używana, jest za to fakt, że gdy przypadkowy pocisk trafił w paryski kościół, zabijając wiernych zgromadzonych na nabożeństwie, Niemcy – wiedząc o odbywających się uroczystościach żałobnych – wstrzymali na ten czas ostrzał Paryskie było cudem inżynierii, jednak nie odegrało wielkiej roli. Jest za to warte wspomnienia z jeszcze jednego powodu – wystrzeliwane przez nie pociski były pierwszymi obiektami stworzonymi przez człowieka, które sięgnęły stratosfery, osiągając w najwyższym punkcie lotu pułap około 40 powietrze – powietrze: lotnicze fajerwerkiSamolot z rakietami Le PrieurJeśli zastanawiacie się, dlaczego w tym zestawieniu nie umieściłem nowinki technologicznej z początku XX wieku, czyli samolotów, spieszę z wyjaśnieniami. Samoloty faktycznie były nowinką, ale pierwsza wojna światowa wcale nie była ich raz pierwszy zastosowali je w walce Włosi w 1910 roku, kiedy to latający na samolocie własnej konstrukcji pilot Giulio Gavotti wpadł na pomysł, aby przelatując nad wrogimi Turkami zrzucić na nich kilka znacznie ciekawszym od samego zastosowania samolotów w walkach jest jednak użycie przez nie uzbrojenia, kojarzonego raczej z czasami nam współczesnymi, czyli rakiet powietrze – powietrze. Czyżby miał to być dowód na zaawansowanie technologiczne ówczesnego lotnictwa? Niestety, nic bardziej mylnego!Samolot z rakietami Le PrieurRakiety były desperacką próbą znalezienia broni, która byłaby w stanie niszczyć balony i sterowce. Wbrew powszechnemu przekonaniu – o czym wspomniałem pisząc o Zeppelinach – zniszczenie aerostatów było bowiem w pierwszej połowie wojny dużym wyzwaniem: pociski z karabinów maszynowych dziurawiły wprawdzie powłokę, jednak przy rozmiarach balonów i sterowców były to za małe uszkodzenia, by doprowadzić do zestrzeleniac czy tego problemu miały być właśnie rakiety. Pod względem konstrukcji przypominały współczesne nam fajerwerki. Pomysłodawca tego rozwiązania, francuski pilot, porucznik Yves Le Prieur zaprojektował niewielkie pociski na paliwo stałe, z umieszczonym na szczycie, metalowym szpicem, służącym do przebijania powłok Le Prieura miały zasięg nieco ponad 100 metrów i nieźle radziły sobie z balonami, jednak ich skuteczność przeciwko sterowcom była dyskusyjna – nie jest znany żaden przypadek zestrzelenia sterowca za pomocą tej obojczyków, czyli czołgi kontra karabin na słonieMauser 1918 T-Gewehr - łamacz obojczykówPojawienie się na froncie czołgów skłoniło Niemców do poszukiwania jak najskuteczniejszych metod zwalczania nowej niemiecka piechota radziła sobie z czołgami całkiem nieźle nawet bez wsparcia artylerii (znany jest przypadek unieszkodliwienia jednego z czołgów poprzez ostrzał szczelin obserwacyjnych – Niemcy wybili w ten sposób całą załogę), jednak aby zrównoważyć przewagę państw Ententy w nowej broni, pojawiła się konieczność dostarczenia żołnierzom prostej, skutecznej i łatwo dostępnej broni żołnierz z karabinem Mauser 1918 T-GewehrInspiracją okazała się broń myśliwska, jak oferowany przez firmę Halger karabin na słonie, ubijanie których stanowiło w tamtym czasie rozrywkę europejskich elit. Wcześniejsze modele broni, przeznaczonej do zabijania wielkich zwierząt, charakteryzowały się dużym kalibrem – ich twórcy wychodzili z założenia, że skuteczny postrzał umożliwia przede wszystkim duża masa karabinu na słonie podeszli do tematu nowatorsko – uznali, że lepszy efekt da nie tyle duża masa pocisku, co jego wysoka prędkość i zoptymalizowali broń i amunicję właśnie pod tym kątem. Broń okazała się skuteczna, a niewielkie pociski, bez trudu przebijające słoniowe czaszki okazały się protoplastą nowoczesnej broni przeciwpancernej, w tym polskiego karabinu lewej standardowy nabój karabinowy kaliber .303 (7,94 mm), po prawej nabój do karabinu Mauser 1918 T-GewehrPodobnej zasadzie hołdowali konstruktorzy niemieckiego karabinu Mauser 1918 T-Gewehr, strzelającego pociskami o kalibrze 13,2 mm. Broń o długości ponad 1,6 metra i ważyła ponad 16 kilogramów, a wystrzelony z odległości 500 metrów pocisk przebijał 20-milimetrowy pancerz. Co więcej, producent broni zakładał, że wysoka prędkość pocisku umożliwi również zwalczanie były jednak inne – choć M1918 był bronią innowacyjną, a zarazem pierwszym i jedynym wyspecjalizowanym karabinem przeciwpancernym, użytym w czasie I wojny światowej, to korzystanie z niego było problematyczne. Był ciężki, w realiach okopowych nieporęczny, jednostrzałowy, a do tego charakteryzował się potężnym odrzutem, co przy nieuważnej obsłudze było niebezpieczne dla strzelca. Z tego właśnie powodu broń tę nazywano łamaczem średniowieczna broń na XX-wiecznym polu walkiLeach Trench CatapultChoć artyleria bez prochu, czyli różnego rodzaju katapulty, balisty czy trebusze to domena czasów starożytnych i średniowiecza, to stare, sprawdzone metody miotania pocisków znalazły zastosowanie również i w okopach I wojny przy tym wspomnieć, że nie były to improwizowane wyrzutnie, sklecane przez żołnierzy w okopach, ale etatowa, znajdująca się na stanie oddziałów broń!Pierwszą z konstrukcji tego typu, stosowanych przez wojska Ententy, była angielska wyrzutnia o nazwie Leach Trench Catapult. Sprzęt, przypominający wielką procę, wyrzucał przy pomocy gumowych pasów granaty na odległość do 200 metrów, a na wiosnę 1915 roku każda z angielskich dywizji została wyposażona w 20 takich zastąpiono je inna bronią – tym razem produkcji francuskiej – czyli czymś w rodzaju dużej kuszy o nazwie Sauterelle. Broń, obsługiwana przez dwóch żołnierzy, ważyła 24 kilogramy i wyrzucała granaty na odległość do 150 metrów. W porównaniu z brytyjskim odpowiednikiem była jednak lżejsza i prostsza w żołnierze z miotaczem SauterelleW sytuacjach, gdzie mobilność nie była istotna, stosowano również dużą wyrzutnię o nazwie West Spring Gun, obsługiwaną przez aż pięciu żołnierzy. Zadaniem trzech z nich było naciąganie mechanizmu, składającego się z 24 sprężyn, zdolnych wyrzucić granat na odległość 240 metrów. Ciekawą cechą tej broni był fakt, że była groźna nie tylko dla przeciwnika, ale i dla własnej obsługi – wielu operatorów, wliczając w to wynalazcę tej broni, kapitana Allena Westa, straciło przez nią palce, ucięte przez niezabezpieczony Spring GunZe względu na spory zasięg, a tym samym długi czas lotu wyrzucanych pocisków, wyrzutnia West Spring Gun była stosowana z granatami o długiej zwłoce zapalnika (7-9 sekund), w tym również z granatami chemicznymi. Broń o podobnym przeznaczeniu i działaniu – Wurfmaschine – stosowali również w pierwszej połowie wojny wyrzutnie zostały z czasem wyparte przez pełniące podobną rolę, ale mniejsze, lżejsze i prostsze w obsłudze moździerze różnych forteca na gąsienicachK-WagenCzołgi to kolejna broń z tamtego okresu, o której użyciu na pozór wiadomo wiele, ale tak naprawdę są to głównie powielane latami mity. Jednym z głównych jest rzekomy udział czołgów w zakończeniu wojny: niezliczone źródła powielają bzdurę, że wprowadzenie czołgów do uzbrojenia pozwoliło na przerwanie impasu wojny pozycyjnej, a w konsekwencji doprowadziło do szybkiej klęski Niemiec i zakończenia wojny. To oczywiście pojawiły się na froncie już w połowie 1916 roku, czyli mniej więcej w połowie pierwszej wojny światowej. Umiejętnie użyte przez Anglików, odniosły lokalne sukcesy, ale Niemcy szybko nauczyli się je skutecznie zwalczać, co zresztą – biorąc pod uwagę nasycenie frontu artylerią różnych kalibrów – nie było niczym w fabrycePojawienie się czołgów nie odmieniło losów wojny. Broń pancerna nabrała znaczenia dopiero w jej ostatnich miesiącach, gdy napływ do Europy wojsk amerykańskich i zatrzymanie ostatniej wielkiej, niemieckiej ofensywy (Operacja Michael) i tak przesądzały o losach konfliktu. Dopiero w takich warunkach masowe użycie czołgów i lotnictwa umożliwiło przełamanie frontu w czasie drugiej bitwy nad Marną i szybkie pokonanie armii niemieckiej. Warto wspomnieć, że w tym czasie sama Francja miała 4 tysiące czołgów, czyli więcej, niż w czasie drugiej tym czasie Niemcy, którzy zaniedbali rozwój broni pancernej, mieli więcej czołgów zdobycznych, niż własnych – przez całą wojnę wyprodukowali zaledwie około 20-30 sztuk modelu A7V. W zanadrzu mieli jednak prawdziwego potwora, którego dwa prototypy zostały do końca wojny niemal ukończone, ale nie zdążyły wziąć udziału w - model czołguMonstrum o nazwie K-Wagen wyglądało jak spełnienie snów wielbicieli steampunku. Czołg ważył 120 ton i był uzbrojony w 4 działa 77 mm i 7-8 karabinów maszynowych. Załogę stanowiło 27 żołnierzy, w tym – poza artylerzystami i obsługą karabinów – dwóch kierowców, dwóch mechaników pokładowych, łącznościowiec i oficer dysponował systemem kierowania ogniem wzorowanym na tych, które stosowano na okrętach wojennych, a jeden z projektów K-Wagena przewidywał dozbrojenie tej fortecy na gąsienicach w dodatkowy miotacz ognia: jak wypalić dziurę w obronie przeciwnika?Żołnierze niemieccy z miotaczem ogniaUrządzenia, pozwalające na wyrzucanie płomieni lub substancji zapalających były znane od starożytności, jednak współcześnie rozumiany miotacz ognia to całkiem nowy, bo XX-wieczny broń tego typu zbudował niemiecki wynalazca, Richard Fiedler, który wpadł na pomysł miotacza obserwując płonącą cysternę z paliwem. Głównym elementem wynalazku był cylindryczny pojemnik, w którego dolnej części znajdował się sprężony gaz, a w górnej łatwopalna ciecz. Użytkownik naciśnięciem dźwigni uwalniał gaz, a ten rozprężając się wypychał ciecz przez gumowy wąż do dyszy, gdzie ulegała zapaleniu. Wyrzucany w taki sposób płomień miał do 18 metrów miotacze ognia były w czasie pierwszej wojny światowej szeroko stosowane przez Niemców. Choć ważąca około 30 kilogramów aparatura była przenoszona przez jedną osobę, to obsługę plecakowego miotacza ognia stanowiło aż czterech żołnierzy. Miotacz składał się z dwóch butli – w jednej znajdowało się paliwo, a w drugiej sprężony azot. Nosiciel butli był zarazem celowniczym ale za oddanie strzału odpowiadał inny żołnierz, którego zadaniem było odkręcanie i zakręcanie zaworu butli z azotem. Samo zapalenie wypychanej przez gaz cieczy następowało w róży sposób: od podetknięcia płonącej pochodni, poprzez zapalniki iskrowe czy w tym miejscu rozprawić się z kolejnym mitem, spopularyzowanym przez filmy wojenne. Zapewne każdy z nas ma przed oczami obraz, gdy trafiony jakimś odłamkiem operator miotacza ognia momentalnie ginie otoczony wielkim płomieniem. Choć zdarzały się takie przypadki, to należały do rzadkości. Butle wypełnione były bowiem niepalnym gazem, a zapłon palnej substancji wewnątrz butli był – z braku tlenu – niemożliwy. Problem występował dopiero po ewentualnym zapaleniu płynu, który wyciekł z uprzednio przebitej z Livens Large Gallery Flame ProjectorChoć prekursorami użycia tej broni byli Niemcy, to prawdziwie morderczy miotacz ognia jest dziełem brytyjskiego kapitana Williama Livensa. Brytyjczycy postanowili nie bawić się w półśrodki i zbudowali prawdziwego potwora o nazwie Livens Large Gallery Flame Projector. Była to 17-metrowa machina, ważąca około 2,5 tony i działająca na zasadzie gigantycznej strzykawki, wyrzucającej rozpyloną, łatwopalną mieszankę na odległość 40 – 100 działania tej broni okazały się spektakularne: w czasie bitwy nad Sommą na odcinkach, gdzie atakujący Anglicy torowali sobie drogę miotaczami Livensa, ich straty okazały się wyjątkowo małe. Nic dziwnego – stacjonarny miotacz dosłownie wypalał żołnierzom drogę poprzez okopy względu na swoje rozmiary i stacjonarne działanie Livens Large Gallery Flame Projector nie był jednak masowo stosowany, a do niedawna nie było żadnych materialnych śladów, wskazujących na jego istnienie. Dopiero badania archeologiczne z 2010 roku zaowocowały odnalezieniem resztek tych wielkich miotaczy, a zrekonstruowanie jednego z nich dowiodło, że broń działała i mogła być ze zrekonstruowanego miotacza ognia Livens Large Gallery Flame ProjectorKarabin peryskopowy: strzelanie bez ryzykaWilliam Beech ze swoim wynalazkiemChoć pierwsza wojna światowa kojarzona jest przede wszystkim ze zmaganiami na frontach wschodnim i zachodnim, to niezwykle zacięte i ważne walki toczyły się również na granicy Europy i Azji. Korpus ekspedycyjny państw Ententy, złożony głównie z wojsk australijskich i nowozelandzkich, próbował tam szybkim atakiem zdobyć Stambuł i wyłączyć Turcję z to bywa z planami błyskotliwych operacji wojskowych, szybki atak zmienił się w masakrę. Obie strony ugrzęzły w okopach na półwyspie Gallipoli, niezdolne do pokonania przeciwnika. W przypadku bitwy o Gallipoli okopy wrogich stron były niekiedy bardzo blisko siebie – odległość wynosiła jedynie 50 właśnie w takich warunkach pewien bystry Australijczyk, starszy szeregowy William Beech, wpadł na pomysł, jak strzelać do Turków bez ryzyka, że Turcy będą strzelać do niego. Pomysłem tym było połączenie karabinu z peryskopem w taki sposób, by górne lustro znajdowało się na przedłużeniu linii peryskopoweChoć cała konstrukcja wyglądała dość dziwacznie i była raczej nieporęczna, to pozwalała na wysunięcie z okopu jedynie samej broni, bez konieczności wychylania głowy szybko zdobył uznanie – Australijczycy zorganizowali polowy punkt produkcji takiej broni, a niedługo później własne wersje karabinów peryskopowych opracowały pozostałe strony w ten sposób karabiny Lee–Enfield, M1903 Springfield, Mosin–Nagant, czy który dorobił się nawet własnej, oficjalnej nazwy Loopgraafgeweer. Niektóre z nich dodatkowo modyfikowano w taki sposób, by umożliwić zdalne przeładowanie. Stosowano również specjalne, powiększone magazynki, mieszczące nawet do 25 Berta, czyli jak zniszczyć fortecę jednym pociskiem?Gruba Berta - wersja stacjonarnaNie ma niezniszczalnych bunkrów, są tylko zbyt lekkie pociski artyleryjskie. Zgodnie z tą zasadą Niemcy postanowili zbudować moździerze, zdolne do zniszczenia każdego z zakładów Kruppa zaprojektowali potwora o kalibrze 42 centymetrów, który – produkowany w wersji na podwoziu kołowym i stacjonarnej – przeszedł do historii jako M-Gerät, nazywany powszechnie Grubą – których w różnych wersjach wyprodukowano około 30 - wystrzeliwały na odległość 15 kilometrów pociski, ważące ponad 900 kilogramów. Zasięg nie był imponujący, ale istotny był fakt, że Gruba Berta strzelała stromotorowo, przez co pocisk uderzał w cel z Berta - wersja mobilnaGruba Berta zasłużyła na swoją sławę – przyczyniła się do kapitulacji wielu twierdz, brała udział w ostrzale Przemyśla, Modlina czy Antwerpii, ale najbardziej morderczym przykładem skuteczności tej broni jest los francuskiego Fort de nowoczesna twierdza była obsadzona przez 500-sobową załogę i wyposażona w liczne działa i bunkry, a jej podziemne instalacje chronił 4-metrowy, betonowy jednak celny strzał Grubej Berty, którego eksplozja przebiła się do magazynu amunicji, by Niemcy nie mieli czego zdobywać. W jednej chwili fort przestał istnieć jako obiekt o znaczeniu militarnym, a niedługo później uznano go za cmentarz wojskowy.
NIEMIECKIE MUNDURY II WOJNY ŚWIATOWEJ. 68,93 zł. zapłać później z sprawdź. Gwarancja Najniższej Ceny. Jeśli znajdziesz taniej zwrócimy Ci różnicę w formie kuponu! Kilkaset tysięcy produktów w niższych cenach niż w popularnych sklepach internetowych. Zobacz szczegóły. 2 osoby kupiły. dostawa w sobotę.
Karabin maszynowy MG 34 to niemiecka konstrukcja, której używano w czasie II wojny światowej. Został znaleziony zupełnie przypadkowo podczas prac przy budowie basenu przeciwpożarowego w miejscowości Włóczyska. Po wykopaniu broni przez robotników, na miejsce zostały wezwane odpowiednie służby. Policjanci z Młynar zabezpieczyli znalezisko. W tej sprawie będzie powołany również biegły z zakresu broni palnej. Następnie prokurator lub sąd podejmie decyzję, co stanie się z historycznym karabinem. Być może trafi on do muzeum. - czytamy w komunikacie na stronie Komendy Miejskiej Policji w Elblągu. Jednak to niejedno tego typu odkrycie w Polsce. Jak się okazuje w Nadleśnictwie Kalisz kilka dni temu, udało się odkryć depozyt z bronią. Historia tego znaleziska jest związana z trzema ważnymi wydarzeniami - wrzesień 1939 r., styczeń 1945 r. oraz losami tzw. żołnierzy wyklętych przez ówczesną władzę nazywanych bandami zbrojnych. ZOBACZ RÓWNIEŻ: Za leśniczówką odnaleziono skarb. "Jedno z najważniejszych odkryć tego roku" W depozycie znaleziono cztery karabiny Mauser - dosyć popularne w tamtym czasie, dwa karabiny Sturmgewehr 44 (karabin szturmowy wzór 44 znajdował się na wyposażeniu elitarnych oddziałów) oraz zupełny unikat, czyli VG-2 "składak" używany przez Volkssturm, żołnierzy broniących III Rzeszy. Ten ostatni rodzaj broni wyprodukowano jedynie w kilku tysiącach egzemplarzy. Źródło: "Komenda Miejska Policji w Elblągu"
Z Wikipedii, wolnej encyklopedii. Niemieckie zdobyczne pistolety maszynowe w okresie II wojny światowej – pistolety maszynowe zdobyte, a następnie użytkowane przez Wehrmacht na frontach II wojny światowej w latach 1939–1945. Zdjęcie. Nazwa.
Konflikt rozpoczęty we wrześniu 1939 roku kosztował Polskę utratę prawie połowy swojego przedwojennego terytorium (ten wskaźnik poprawiło nieco przyłączenie Dolnego Śląska, Pomorza i Mazur) oraz życie 1/5 obywateli. Była najbardziej poszkodowanym w czasie wojny (w przeliczeniu na 1 mieszkańca) krajem na świecie. Goryczy dodawał również fakt, że po jej zakończeniu, wpadła w orbitę wpływów sowieckich, stając się de facto krajem satelitarnym ZSRR. Wybuch wojny Niemiecka napaść na Polskę miała być w swym zamierzeniu tylko odosobnioną kampanią, która miała pokazać światu, że z Hitlerem nie ma żartów. Jednak w wyniku sojuszy łączących Polskę z Francją i Anglią, zamieniła się morderczy konflikt, który rozpalił świat na następne 6 lat. Pierwszym epizodem była bohaterska obrona Westerplatte - niewielkiego skrawka ziemi u ujścia Wisły do Bałtyku. Przeważające wielokrotnie niemieckie siły musiały jednak poświęcić na zdobycie tego skrawka ziemi aż cały tydzień. Ta nierówna walka, w której po jednej stronie walczyły karabiny, wozy pancerne, samoloty, a nawet pancernik - a o drugiej garstka bohaterskich żołnierzy stał się symbolem poświęcenia i męstwa polskiego żołnierza w kampanii wrześniowej. Pomnik na Westerplatte Poczuj historię: Potężny pomnik ustawiony w miejscu walki na Westerplatte, u wejścia do gdańskiego portu - liczący 25 metrów wysokości. Z dawnych budynków ocalała tylko Wartownia nr 1, w której urządzono ekspozycje muzealną. Otwarta codziennie Miejsca powojenne w Polsce: schrony bojowe w rejonie Węgierskiej Górki, czyli "polskie Termopile" Zacięte walki w pierwszych dniach wojny trwały także i w innych miejscach. Na południu polskie oddziały stawiły zażarty opór, wykorzystując świeżo wybudowane schrony bojowe w rejonie Węgierskiej Górki. Mimo, że schrony były wybudowane kilka miesięcy przed wybuchem wojny, nie miały pełnego wyposażenia, a beton do końca jeszcze nie stężał, niewielki polski oddział blokował przejście doliną rzeki Soły całej kolumnie niemieckiej przez trzy dni. Dopiero obejście fortyfikacji od tyłu skłoniło obrońców do poddania się. Podobnym bohaterstwem wykazali się też obrońcy Wizny. Z powodu dysproporcji pomiędzy atakującymi a obrońcami, często te epizody nazywane były "polskimi Termopilami". Foto: Gmina Węgierska Górka / Jeden z bunkrów w Węgierskiej Górce Poczuj historię: W Węgierskiej Górce zachowały się do dzisiaj cztery betonowe bunkry. Jeden z nich - "Wędrowiec" przy drodze do Żabnicy jest udostępniony do zwiedzania. Otwarty maj-wrzesień, weekend poza tym po uzgodnieniu telefonicznym. Ślady II wojny światowej w Polsce w pobliżu stolicy Samym bohaterstwem nie dało się skompensować ogromnej przewagi Niemców, przede wszystkim w powietrzu, a także w broni pancernej. Po pokonaniu umocnień granicznych agresorzy szybko przesuwali się w głąb kraju. Mimo, że 3 września wojnę Niemcom wypowiedziała Francja i Anglia, nie podjęto na zachodnim froncie żadnych działań i Niemcy mogli dalej kontynuować soją kampanię. Po kilkudniowej bitwie nad Bzurą, ostatnim polskim zrywie ofensywnym, niemieckie siły otoczyły Warszawę i pobliską twierdzę Modlin i zamknęły pierścień okrążenia. Mimo wielokrotnej przewagi w każdym rodzaju wojsk, miejsca te broniły się dzielnie i dopiero ciężka sytuacja ludności cywilnej spowodowała poddanie miasta 28 września. Dzień później skapitulowała również twierdza Modlin. Foto: Shutterstock Twierdza Modlin Poczuj historię: Twierdza Modlin, położona 35 kilometrów na północ o Warszawy, unikatowy zabytek techniki fortyfikacyjnej zachowała się w bardzo dobrym stanie. Można ją zwiedzać samodzielnie (zewnętrzny obwód twierdzy) lub z przewodnikiem (możliwość wejścia do wnętrza). Terminy zwiedzania z przewodnikiem można znaleźć na stronie Hel - tu także znajdziesz ślady II wojny światowej w Polsce Zupełnie zaskakujący dla niemieckiego agresora był opór stawiony przez polskie wojsko w obronie wybrzeża. Symbolem męstwa i bitności jest obrona Helu, który mimo wielokrotnych nalotów i ostrzału poddał się dopiero 2 października w obliczu kapitulacji stolicy i bez nadziei na pomoc z zewnątrz. Podstawą obrony Helu świetnie zamaskowana artyleria obrony wybrzeża i przeciwlotnicza, która nie została zniszczona przez siły niemieckie do końca obrony. Dzisiaj odwiedzając Półwysep Helski słynący ze wspaniałych plaż, warto odwiedzić także ten niesamowity zabytek historyczny, jakim są doskonale zachowane armaty broniące Helu w 1939 roku. Foto: Muzeum Obrony Wybrzeża na Helu Poczuj historię: Pamiątki i oryginalne stanowiska artyleryjskie są udostępnione przez Muzeum Obrony Wybrzeża. Polskie fortyfikacje otwarte są codziennie, od (w wakacje godzinę dłużej). Warto też obejrzeć pozostałości największych stanowisk artyleryjskich w Europie, które Niemcy budowali w czasie wojny, przy drodze wyjazdowej z Helu, otwarte codziennie, od (w wakacje godzinę dłużej). Nowy porządek Kampanię wrześniową i przegraną wojnę obronną przyspieszyła agresja wojsk sowieckich 17 września 1939 roku. Polska została wbrew prawu międzynarodowemu podzielona pomiędzy dwóch zaborczych sąsiadów. Jak się później okazało - tereny zajęte wtedy przez ZSRR do dzisiaj znajdują się poza granicami Polski. Niemcy część zajętych terenów włączyli bezpośrednio do Rzeszy Niemieckiej, a z głównej części kraju utworzyli Generalne Gubernatorstwo. Miało być ono w założeniu bazą taniej siły roboczej i stopniowej germanizacji społeczeństwa polskiego. Okazało się też wkrótce głównym miejscem eksterminacji Żydów przez Niemców. Na czele Generalnego Gubernatorstwa stanął Hans Frank, a stolicą tej jednostki został Kraków. Poczuj historię: Do dzisiaj, na stromej skale nad Wisłą, w dzielnicy Przegorzały, stoi willa Franka - obecnie siedziba Instytutu Europeistyki i Centrum Badań Holocaustu UJ. Zwiedzanie tylko z zewnątrz, warto zajrzeć do kawiarni z widokowym tarasem. Pierwszy partyzant Mimo przegranej kampanii wrześniowej, naród Polski nie złożył broni - i praktycznie od października 1939 rozpoczęło się tworzenie konspiracyjnych struktur. Polskie podziemie, którego główną siłą była Armia Krajowa, miało większość atrybutów normalnego państwa - sprawną administrację, własne siły zbrojne, niewielką, ale własną produkcję zbrojeniową, wymiar sprawiedliwości, a nawet bogate życie kulturalne z tajnym nauczaniem i własnymi wydawnictwami. Od razu też rozpoczęła się walka z okupantem. Do legendy przeszedł major Henryk Dobrzański "Hubal", którego oddział skutecznie walczył z Niemcami, utrudniając formowania ich administracji. Zginął w potyczce z Wermachtem pod wsią Anielin. Miejsce jego śmierci jest do dziś otaczane czcią. Natomiast nie wiadomo do dziś, gdzie został pochowany. Foto: Major Henryk Dobrzański "Hubal" Poczuj historię: Miejsce śmierci majora "Hubala" znajduje się pod wsią Anielin, 25 km na wschód od Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie znajduje się symboliczny "Szaniec Hubala". Warto odwiedzić też Muzeum Armii Krajowej w Krakowie, dokumentujące działalność podziemia. Otwarte od wtorku do niedzieli w godzinach Leśne republiki Wkrótce w oddziały partyzanckie zaczęły formować się w całej okupowanej Polsce, zwłaszcza w terenach o dużym zalesieniu. Od 1943 roku regularne potyczki z oddziałami niemieckimi prowadzono w Świętokrzyskiem, Lubelskiem czy w górach Beskidu. Niezwykle brawurową akcją było przechwycenie i przetransportowanie niemieckiej rakiety V-2, która wysłana do Londynu pozwoliła opracować metody walki z "Wunderwaffe". Poczuj historię: Wśród Lasów Janowskich, na wzniesieniu Porytowego Wzgórza znajduje się piękny pomnik upamiętniający walki partyzantów z oddziałami niemieckimi w 1944 roku. Historię przechwycenia rakiety V-2 można z kolei poznać w muzeum w Bliznej (niedaleko Mielca w woj. podkarpackim) - otwarte od wtorku do niedzieli, Obozy koncentracyjne: ślady II wojny światowej w Polsce Najczarniejszym epizodem okupacji niemieckiej jest budowa na terenach Generalnej Guberni wielu obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. Najsłynniejszym z nich był Auschwitz-Birkenau, w którym eksterminacji poddano zarówno naród polski, a przede wszystkim Żydów. W nieludzkich warunkach Niemcy zmuszali do katorżniczej pracy więźniów, z których znaczna część pochodziła z inteligencji - był to jeden ze sposobów łamania "kręgosłupa" narodu polskiego. W sumie w tym jednym tylko obozie zginęło około 1,1 miliona Żydów z całej Europy, a także 140-150 tysięcy Polaków, około 23 tysięcy Romów, około 12 tysięcy jeńców radzieckich oraz ofiar innych narodowości. Foto: Thinkstock / Thinkstock Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau Poczuj historię: Dzielność niemieckich obozów koncentracyjnych i zagłady dokumentuje kilka instytucji w Polsce. Największe muzeum znajduje się w Oświęcimiu, 50 km na zachód od Krakowa - Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, otwarte codziennie, w zależności od pory roku od do (w zimie krócej). Miejsca w Polsce związane z II wojną światową: Muzeum Powstania Warszawskiego W 1944 roku, w obliczu szybkich postępów Armii Czerwonej na Froncie Wschodnim, przy pozornej słabości III Rzeszy, komenda główna konspiracyjnej Armii Krajowej postanowiła własnym siłami opanować Warszawę. Wybucha Powstanie Warszawskie, które trwało 63 dni. Do dziś pozostaje bodaj najbardziej tragicznym i kontrowersyjnym epizodem II wojny światowej na ziemiach Polski. Z jednej strony doprowadziło do całkowitego zniszczenia miasta i śmierci ponad 200 tys. jej cywilnych mieszkańców. Zginęło też prawie 20 tys. żołnierzy podziemnej armii. Z drugiej strony - bohaterska postawa powstańców, gotowość oddania życia za ojczyznę, stały się ogromną inspiracją i wzorem dla pokoleń powojennych opozycjonistów. Foto: istock Muzeum Powstania Warszawskiego Poczuj historię: Na warszawskiej Woli warto zobaczyć Muzeum Powstania Warszawskiego - jedno z najciekawszych i najnowocześniejszych w Polsce. Otwarte w poniedziałki, środy i piątki w godz. w weekendy w czwartki we wtorki nieczynne. Na frontach wojny Warto też pamiętać, że po klęsce wrześniowej znaczna część żołnierzy opuściła kraj i przez Rumunię trafiła na zachód Europy. Tam wzięli oni udział w wielu kampaniach frontu zachodniego. Polscy piloci odznaczyli się w Bitwie o Anglię, prawdziwym męstwem odznaczyły się polskie oddziały pod Narwikiem i Tobrukiem w Afryce. Słynny epizod to zdobycie Monte Cassino we Włoszech w 1944 roku i otwarcie drogi na Rzym, a także zdobycie niemieckiego portu Wilhelmshaven. Znaczna część polskich żołnierzy, która w 1939 roku znalazła się po sowieckiej stronie granicy trafiła do Polskiej Armii, która przedarła się na Bliski Wschód, a część walczyła w ramach 1 Armii Wojska Polskiego, będącej de facto częścią sił Armii Czerwonej. Poczuj historię: Wiele eksponatów związanych z historią działań polskiej armii w czasie ostatniej wojny, zachowane czołgi, samoloty, broń i mundury można zobaczyć w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, czynne środa-niedziela, Od Bugu do Odry Od połowy 1944 roku rozpoczęło się wyzwalanie terenów obecnej Polski spod okupacji niemieckiej, zakończone w maju 1945 roku. W wyniku działań Armii Czerwonej Polska znalazła się całkowicie pod wpływem i kontrolą ZSRR. Zwolenników Rządu Emigracyjnego uwięziono, część z nich mordując, a Polskę stopniowo przestawiano na tory socjalizmu, wszystko to pod kontrolą (militarną) wielkiego sąsiada. Konsekwencją II wojny światowej było nie tylko ogromne zniszczenie materialne kraju, a także wielkie straty ludnościowe, ale także "przesunięcie" Polski na zachód - aż po Odrę, która przed wojną była rzeką prawie całkowicie niemiecką. Foto: Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu / Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu Poczuj historię: Symbolem nowych granic kraju jest między innymi stojący przy plaży w Kołobrzegu pomnik zaślubin Polski z morzem. Warto tu też zwiedzić tutejsze Muzeum Oręża Polskiego, otwarte wtorek-niedziela w sezonie letnim - codziennie
The following 2 files are in this category, out of 2 total. Bundesarchiv Bild 101I-185-0116-19A, Bucht von Kotor (-), jugoslawische Schiffe.jpg 800 × 534; 82 KB.
Pierwszy snajperski rekord Choć pierwsze wzmianki o snajperach pojawiały się już w XVII wieku, to na szeroką skalę zostali oni użyci dopiero w czasie I wojny światowej. Początkowo tylko w szeregach Imperium Niemieckiego znajdowali się żołnierze z karabinami wyposażonymi w specjalne lunety, dzięki którym mogli ze sporej odległości siać śmierć w okopach aliantów. Brytyjczycy szybko przekonali się o efektywności tego rodzaju walki i w 1915 r. sami zaczęli szkolić własnych strzelców. Snajperem, który zabił największą liczbę żołnierzy wroga w czasie I wojny światowej, był Kanadyjczyk Francis Pegahmagabow z 378 trafieniami na koncie. W okresie międzywojennym większość armii zrezygnowała ze szkolenia strzelców wyborowych. O konieczności posiadania snajperów w armii przekonała dobitnie hiszpańska wojna domowa (1936-1939). W czasie II wojny światowej snajperzy po raz pierwszy odegrali znaczną rolę na polu walki w bitwie pod Dunkierką. Brytyjscy strzelcy byli w stanie znacznie spowolnić przemieszczanie się niemieckiej piechoty, dzięki czemu możliwa stała się ewakuacja tysięcy żołnierzy na wyspy brytyjskie po klęsce operacji we Francji. Najsłynniejszy pojedynek snajperów Najlepszych snajperów w czasie II wojny światowej miała Armia Czerwona, która rozwinęła szkolenie w tym zakresie w latach 30. Sowieci byli szkoleni nie tylko w precyzyjnym strzelaniu, ale także w taktyce kamuflażu oraz w wykorzystywaniu terenu do ukrycia się podczas bitwy. Najsłynniejsza bitwa z udziałem snajperów rozegrała się w Stalingradzie zamienionym przez Niemców w stertę gruzu. W takim teatrze działań radzieccy snajperzy byli w stanie zadać znaczne straty Wehrmachtowi. "Strzały znikąd" pośród ruin miasta, zbierające śmiertelne żniwo zwłaszcza wśród oficerów, przyczyniły się znacznie do obniżenia morale w niemieckich oddziałach. W odpowiedzi niemiecka armia przywróciła kursy dla snajperów; dzięki temu na terenie ZSRR wkrótce pojawiła się znaczna liczba strzelców wyborowych z III Rzeszy. Byli oni przeszkoleni nie tylko w celnym strzelaniu na odległość, ale także w najnowszych technikach kamuflażu. Przewaga ZSRR była jednak ogromna. Najlepszy radziecki snajper Michaił Ilicz Surkow z 4. Dywizji Strzelców zabił w pojedynkę aż 702 niemieckich żołnierzy. Prawdziwą legendą stał się jednak kpt. Wasilij Zajcew, który zabił co najmniej 242 żołnierzy wroga (w tym jedenastu polujących na niego snajperów). Służył on w 284. Pułku Strzelców wchodzącym w skład 62. Armii. Zanim trafił na front, był urzędnikiem w marynarce wojennej. Walcząc w ruinach Stalingradu z armią niemiecką, doczekał się w 1943 r. tytułu "Bohatera Związku Radzieckiego". "Biała Śmierć" z odstrzeloną głową Według serwisu "War is Over", w pierwszej dziesiątce najlepszych snajperów II wojny światowej Sowieci zajmowali aż dziewięć miejsc. Pierwszy niemiecki strzelec wyborowy Matthaus Hetzenauer pojawia się "dopiero" na 24. miejscu z "zalewie" 345 potwierdzonymi trafieniami. Choć dominacja ZSRR jest w tym zakresie niepodważalna, to należy jednak pamiętać, że również Armia Czerwona doznała wielu strat ze strony wrogich snajperów. Miało to miejsce podczas wojny zimowej z Finlandią toczącej się od listopada 1939 r. do marca 1940 r. Fińscy strzelcy w jej trakcie zdołali zadać znaczne straty sowieckiej piechocie. Symbolem tej wojny stał się Simo Hayha, który zyskał sobie przydomek "Biała Śmierć". W ciągu niecałych 100 dni walk fiński snajper zastrzelił co najmniej 505 żołnierzy wroga; oprócz tego miał zabić także 200 kolejnych strzelając z karabinu maszynowego. Zdesperowani Sowieci próbowali się go wielokrotnie pozbyć, za pomocą ostrzału artyleryjskiego; nie przyniosło to jednak żadnego skutku. 6 marca 1940 r. Hayha, w czasie walki, został postrzelony w podbródek. Został jednak szybko ewakuowany z pola bitwy przez swych kolegów, którzy twierdzili, że został on trafiony tak poważnie, iż oberwało mu część głowy. Twardy Fin odzyskał przytomność 13 marca, dzień po zawarciu pokoju pomiędzy Finlandią a ZSRR. Zaraz po wojnie został awansowany ze stopnia kaprala na podporucznika, co było najszybszym awansem w historii fińskiej armii. Krwawa nauczka na przyszłość Armia amerykańska zapewniała tylko podstawy szkolenia snajperskiego. Główny nacisk kładziony był na celne strzelanie na odległość 200-400 metrów; żołnierze nie byli jednak szkoleni z kamuflowania się, co obniżało wartość bojową amerykańskich strzelców. O tym, jak poważnym było to błędem, przekonała Amerykanów operacja lądowania w Normandii w czerwcu 1944 r., a następnie ofensywa w Europie Zachodniej, gdzie dobrze wyszkoleni niemieccy snajperzy zadali amerykańskiej piechocie wiele strat. W Normandii niemieccy strzelcy byli w stanie niemalże stopić się z otoczeniem, po czym w małych grupach otoczyć Amerykanów i ostrzeliwać ich naraz z kilku stron. Byli oni także w stanie przenikać za linie aliantów i zabijać ich aż do momentu, w którym kończyła im się amunicja. Po zakończeniu II wojny światowej wiele państw wprowadziła szkolenia snajperskie oparte właśnie na niemieckich wzorach. Dziesięciu najbardziej zabójczych snajperów II wojny światowej: Nr 10. Wasilij Iwanowicz Gołosow (ZSRR, 422 zabitych) Nr 9. Fiodor Djaczenko (ZSRR, 425 zabitych) Nr 8. Fiodor Matwewicz Ochłopkow (ZSRR, 429 zabitych) Nr 7. Michaił Budenkwo (ZSRR, 437 zabitych) Nr 6. Wasilij Pczelinczew (ZSRR, 456 zabitych) Nr 5. Kulbertinow (ZSRR, 487 zabitych) Nr 4. Nikolaj Jakowlewicz Ilin (ZSRR, 496 zabitych) Nr 3. Iwan Sidorenko (ZSRR, 500 zabitych) Nr 2. Simo Hayha (Finlandia, 505 zabitych) Nr 1. Michaił Ilicz Surkow (ZSRR, 702 zabitych) Siedem tragicznych kart z "Dziennika wojny"
- Υղէχуկа каյоφи
- Сաглοсоሪ ուтреснав аպիչори убեνα
- Պըմаσያ չиլυди εхиз ζипա
- Ктисэ և σ
- Էщևψещաвዕ очуке
- Звեጪаቸец са
- Йէруну ዢζιቅуኔ
- Цեሉоմо ωщевиጨ
- Ωшуηелեж էղошուфе аգибιጶ ևኺасим
Polsko-niemieckie stosunki po drugiej wojnie światowej do r. 1956 Peter Salden1, Poczdam 1. Wstęp Najpierw krótko omówię sytuację po konferencji w Poczdamie, przesunięcie granic polskich na zachód, oraz przymusowe przesiedlenie ludności niemieckiej. Następnie zajmę się stosunkami między Polską a RFN oraz między Polską a NRD. 2.
Funkcjonariusze Krajowej Administracji Skarbowej z Białegostoku, podczas kontroli przesyłek w oddziale jednej z firm kurierskich, ujawnili 3 niemieckie karabiny maszynowe MG 34 (Maschinengewehr 34) pochodzące z okresu II wojny światowej. Zabytkowa broń miała trafić do Wielkiej Brytanii od nadawcy z Łotwy. Paczka nadana na Łotwie do odbiorcy w Wielkiej Brytanii, nie była opatrzona deklaracją dotyczącą zawartości. W jej wnętrzu znajdowały się 3 niemieckie karabiny maszynowe MG 34, używane na frontach II wojny światowej. Z uwagi na podejrzenie naruszenia przepisów ustawy o broni i amunicji, w zakresie prawidłowości przesyłania i przewozu broni, wszczęto postępowanie, do którego zostały zabezpieczone ujawnione karabiny. Podlaska KAS nawiąże współpracę z łotewskimi służbami ponieważ nie jest wykluczone, że zabytkowa broń opuściła terytorium Łotwy nielegalnie. *** MG 34 (Maschinengewehr 34) był uniwersalnym, szybkostrzelnym karabinem maszynowym produkcji niemieckiej strzelającym pociskami kal. 7,92 mm, powstałym w latach 30. ubiegłego wieku. To podstawowa broń wsparcia w niemieckim Wehrmachcie, produkowana w kilku wariantach i używana także przez inne formacje oraz wojska pancerne, lotnictwo i marynarkę wojenną. Na szeroką skalę MG 34 był użytkowany przez niemiecką piechotę do 1943 roku, kiedy wyparł go jego następca – MG 42. Zdjęcia (2)
Broń z czasów II wojny światowej znalazł właściciel opuszczonego przez ostatnie kilkadziesiąt lat domu pod Tarnowem (Małopolska). Niemiecki MP-40 leżał w jednym z pomieszczeń
Tu legendy okazały się prawdą. Ale trzeba było czekać kilkadziesiąt lat. Unikatowe karabiny znaleziono w lasach pod Kaliszem. Dzięki cierpliwości i zaangażowaniu pasjonatów historii natrafiono na bardzo rzadkie egzemplarze broni. O miejscu ich ukrycia krążyły legendy. Teraz i znaleziskiem, i legendami zajmą się profesjonaliści. [POSŁUCHAJ] Arsenał broni z czasów II Wojny Światowej odnaleźli poszukiwacze śladów historii w lasach koło Morawina, w powiecie leśniczówki odkryto niemieckie karabiny, w tym kilka unikatowych egzemplarzy - mówi prezes Stowarzyszenia Denar Przemysław 7 karabinów, w tym cztery mausery, dosyć popularne, ale także dwa sturmgewerhrty - to są karabinki szturmowe dosyć rzadko spotykane. W naszych rejonach zupełnie rzadko spotykane, a jeden to już zupełnie unikatowy model, czyli karabin VG-2. To jest karabin przeznaczony dla Volkssturmu, czyli organizacji, która powstała w ostatniej fazie II Wojny Światowej. Ten karabin został wyprodukowany w liczbie tylko kilku tysięcy sztuk. Nie mógł trafić w okolice Kalisza z regularną armią niemiecką, bo służył do obrony Rzeszy. Mogły go przejąć jakieś grupy, wszystko wskazuje na to, że został przyniesiony przez żołnierzy prawdopodobnie została ukryta przez żołnierzy wyklętych. Ale tu pewności nie ma, bo opowieści o arsenale jest więcej - dodaje Bartosz Skonieczny ze Stowarzyszenia w lasach pod Kaliszem prowadzone były prowadzone za zgodą konserwatora broń jest mocno zniszczona ale ma zostać odrestaurowana. A potem trafić do Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej.
IRtLmef.